Miałam i mam duże opory przed wstawianiem tego... Nie mam dla niego żadnej nazwy, więc zostaje taka. Ehh... To najdłuższa rzecz, jaką napisałam, wiecie? Ship to Eichi z Reiem z gry Ensemble Stars. Naprawdę nie wiem, czy powinno to tu być... Ale niech już będzie. Enjoy.
***
W
obskurnej knajpie, którą bogacze tak uwielbiają, ciężko znaleźć
przyzwoitą osobę. Powietrze jest przesycone paskudnym smrodem
papierosów i alkoholu, wszędzie rozlegają się szepty i brzdęk
wymienianych w grach monet. Za porysowanym barem barman z martwym
wzrokiem przygotowuje kolejne drogie drinki stawiane łatwym
kobietom. W tej atmosferze, na niewielkim podeście umiejscowionym w
kącie wielkiej sali mężczyzna grał na fortepianie. Jego odziane w
czarne rękawiczki palce z gracją wydobywały dźwięki z
instrumentu. Nikt nie zwracał uwagi na jego grę. Równie dobrze
mogłoby go tam nie być. Jemu jednak to nie przeszkadzało, w końcu
nie płacono mu za to, że go słuchają, tylko za samą grę. Starał
się skupić tylko na muzyce, ale obrzydzenie do tego miejsca czasem
zakłócało jego koncentrację, a w melodię wkradały się błędy.
Nawet tego nikt nie zauważał. Jego czarne włosy miękko spływały
mu po ramionach, falując wraz z ruchami ciała. Część kosmyków
zatknął za ucho, odsłaniając szereg kolczyków umiejscowiony w
małżowinie. Na jego szyi wisiał pojedynczy łańcuch ozdobiony
pierścionkiem ze sztucznym rubinem.
Mężczyzna
czekał. Chociaż wiedział że to głupie, chociaż zdawał sobie
sprawę z tego, że nic nie znaczy. Czekał na kogoś. Może
szaleństwo tego miejsca udzieliło się i jemu?
Zaczęło
się pewnego wieczoru, gdy jak zwykle grał tę samą melodię ku
uciesze gawiedzi. Przywykły do faktu, że w sumie gra sam dla
siebie, niemal podskoczył z zaskoczenia gdy po zakończeniu utworu
za jego plecami rozległy się ciche, acz wyraziste brawa. Oderwał
wzrok od klawiszy i spojrzał za siebie, by ujrzeć istotę, która
miała stać się jego przekleństwem. Złote włosy okalały jego
bladą twarz, a błękitne oczy zdawały się jaśnieć niczym ocean
w słoneczny dzień. Gdyby nie uważał się za istotę wyklętą
przez bogów powiedziałby, że zesłali mu anioła do tego
paskudnego śmietniska. Widząc jego reakcję blondyn podszedł
bliżej.
-
Nigdy bym się nie spodziewał, że spotkam kogoś z takim talentem w
tym miejscu - powiedział miękko, z niezmiennym uśmiechem na
twarzy.
-
...Talentem? Nie rozśmieszaj mnie. Ludzie z talentem grają w
aulach, a nie do wódki - czarnowłosy prychnął i odwrócił się z
powrotem w stronę instrumentu.
Poczuł
ciepło na ramieniu. Nie przyzwyczajony do takich rzeczy odruchowo
próbował się odsunąć od dłoni, która tam spoczywała.
-
Nie musisz się mnie bać, nie pogryzę cię. Chciałem ci tylko
powiedzieć, że powinieneś cenić siebie wyżej, wiesz?
Głos
mężczyzny rozchodził się stanowczo za blisko jego ucha. Kiedy
nieznajomy się odsunął, pianista machinalne potarł podrażniony
perceptor.
Ahh,
gdyby na tym się skończyło. Gdyby dostał pochwałę i mógł
kontynuować grę tak, jak robił to codziennie. Ale czuł na plecach
spojrzenie błękitnych tęczówek, a jego ramię paliło żywym
ogniem. Z pianina zamiast harmonijnych dźwięków wydobywał się
chaotyczny dysonans. Kiedy skończył pracę na ten dzień niemal
uciekł z sali z sercem bijącym w gardle. A to był dopiero
początek.
W
miejscach takich jak to nie ma czasu ani przestrzeni. Sala zdaje się
ciągnąć w nieskończoność, pokryta zatrważającą ilością
ciemnoszarego dymu. Ludzie przychodzą i odchodzą tak szybko, że
gdyby nie powtarzał sobie w myślach, ile gra kolejne utwory, nie
wiedziałby czy nie spędził tam przypadkiem wieczności. Nawet jego
ukochany instrument zdaje się być pokryty szlamem, którego nie
potrafi zmyć z dłoni. Ale nie ma wyboru. Ktoś taki jak on nigdy
nie wydostanie się z tego miejsca. I... gdzie miałby iść?
Zapytany czego pragnie nie wiedziałby, co odpowiedzieć. Dlatego
odliczał kolejne utwory, wymawiając nieme modlitwy do
nieistniejących bogów.
...Aż
nie zjawił się on. Przychodził kiedy chciał. Czasem był kilka
dni pod rząd, czasem nie było go tygodniami. Czasem ignorował grę
czarnowłosego, czasem siadał tuż za nim i obdarowywał go brawami.
Nie wiedząc, co o nim myśleć, pianista za wszelką cenę próbował
skupić się na pracy. Mimo to po pewnym czasie był w stanie
powiedzieć, kiedy wchodził do pomieszczenia. Jakiego drinka
zamawia. Jakie ma towarzystwo. Bogacz. Koneser sztuki. Anioł. W
chwili, w której Eichi Tenshouin wkracza do środka każdy włosek
na jego ciele się jeży, a wzdłuż kręgosłupa przechodzi go
dreszcz. To upokarzające, ale uwaga którą blondyn mu poświęca
bez wątpienia sprawia mu przyjemność. Nawet kiedy polega tylko na
wpatrywaniu się w jego plecy kiedy gra. Choć na początku bał się,
gdy mężczyzna nawiązywał z nim rozmowę podczas przerwy, teraz
oczekiwał tego momentu z niecierpliwością. Jeszcze jeden utwór.
Zagra jak najlepiej, a potem będzie mógł zejść na chwilę z
podestu. Ahh, gdyby jego wizyty były bardziej regularne...
Oczekiwanie na niego jest niemal bolesne. Zaprzątnięty Eichim umysł
mechanicznie wygrywał nuty, które znał na pamięć. Zaskoczony, że
nadeszła chwila, na którą czekał, gwałtownie wstał ze stołka i
zszedł po stopniach. Eichi już stał oparty o ścianę przy
parawanie oddzielającym jego garderobę od sali z dwoma drinkami w
ręku.
-
Nie wolno mi pić podczas pracy - wymamrotał czarnowłosy.
-
Wątpię, by ktoś zauważył nawet gdybyś grał po butelce wódki -
jego miękki głos docierał bez przeszkód do uszu mężczyzny mimo
ogólnego gwaru.
Chwycił
podane mu martini, dbając by przypadkiem nie dotknąć dłoni
blondyna, po czym minął go i wszedł za parawan. Nawet gdyby o tym
wiedziano, nikt by się nie przejął faktem, że wpuszcza tam osobę
nieupoważnioną. Czuł za sobą obecność Eichiego gdy schodził po
krótkich schodkach.
-
Zawsze mnie to ciekawiło... Jak ktoś z talentem takim jak twój,
Rei, kończy w miejscu takim jak to? - zapytał, gdy weszli do środka
i zamknęli za sobą drzwi - Nie brakuje ci wyglądu. Założę się,
że twój głos brzmiałby przepięknie na scenie. Więc... dlaczego?
Rei
zaśmiał się gorzko. Odwrócił się w stronę lustra, spod którego
nie sprzątnął jeszcze miski z wodą.
-
Życie takie jest. Sny się kończą, a potężne upadłe anioły
szorują kible w najniższych kręgach piekielnych.
Przywykł
już do tego, że Eichi bez ostrzeżenia dotyka jego ramion lub
włosów, dlatego nawet nie mrugnął, gdy blondyn podszedł do niego
od tyłu i owinął sobie czarny kosmyk dookoła palców. Jego anioł
nie poganiał go, ale Rei i tak otworzył usta.
-
...Moi rodzice mnie porzucili, zostawiając mi trzyletniego brata i
całkowicie puste konto bankowe. Musiałem znaleźć pracę na już...
A tutaj dobrze płacą. Na początku to miała być praca na chwilę,
jednak kiedy szkoła dowiedziała się o tym że pracuję zostałem
wyrzucony. Bez edukacji nie miałem szans na nic lepszego... więc
zostałem tutaj. Przynajmniej Ritsu nie jest głodny.
-
Musiało ci być tak trudno - głos błękitnookiego przyjemnie
drażnił jego uszy. Potrzebował chwili by skupić się na własnej
historii.
-
Niby ustabilizowałem sytuację finansową, ale w zamian mój
braciszek mnie nienawidzi. Codziennie słucham litanii obelg że
zostawiam go samego na całą noc, a za dnia nawet nie poświęcam mu
uwagi. Jedenastolatkowie to niebezpieczne stworzenia.
-
To smutne, że nie rozumie jak bardzo się starasz - blade palce
leniwie bawiły się jego włosami. Ma przepiękne dłonie.
-
Myślę, że rozumie. Ale ten dzieciak jest zbyt samolubny. Nawet
jeśli wie, że robi źle, dalej będzie krzyczał żeby wyrazić
swoje niezadowolenie.
Na
końcu języka miał inne słowa. Że tak naprawdę Ritsu ma rację.
Nie powinien zostawiać dziecka samego na całą noc. Nie powinien
również zamykać się w pokoju na cały dzień... Ale gdyby tak nie
robił, ubrudziłby go. Smród i ohyda tego miejsca przeszłaby na
jego ukochanego braciszka, szlam z jego dłoni pokryłby jego
zarumienione od gniewu policzki, a szkarłatne tęczówki zaćmiłaby
chmura szarego dymu. Wie, że powinien robić więcej niż obiad i
kolację. Wie, że jego dłonie po dziesięciu myciach wcale nie są
brudne. Ale po przyjściu do czterech ścian, które służą mu za
schronienie przed pogodą jedyne co potrafi zrobić to położyć się
na łóżku i patrzeć na sufit, aż tani budzik nie zadzwoni,
oznajmiając mu porę przygotowywania posiłku. Z rozmyślań wyrwała
go ciepła dłoń, która spoczęła na jego policzku. Jakby ocknął
się ze snu spojrzał na Eichiego, który teraz stał z jego przodu,
stanowczo zbyt blisko, i uśmiechał się współczująco.
-
To musiało być naprawdę trudne - wyszeptał blondyn - Jesteś taki
silny.
Nawet
nie zdążył pomyśleć o odpowiedzi, gdy poczuł dotyk warg na
swoich własnych. Jakby tylko na to czekał, z jego gardła wydobyło
się westchnienie, a ciało automatycznie przysunęło się bliżej
drugiego ciała. Wiedział, że blade palce wplotły się w jego
włosy, i chociaż nie czuł żadnej presji, przyciągały go z siłą
której nie był w stanie się oprzeć. To było... oszałamiające.
Cały ciężar, z którego istnienia nawet nie zdawał sobie sprawy,
zniknął z jego piersi. Jak... błogo. Jakby jego anioł otoczył go
barierą chroniącą przed światem. Przez chwilę poczuł się
czysty.
-
J... Jeszcze - wyszeptał, gdy Eichi przerwał ich pocałunek.
-
Kiedy indziej - odparł blondyn z uśmiechem, odsuwając od siebie
Reia.
Spazm
bólu wstrząsnął ciałem czarnowłosego, ale resztka dumy nie
pozwoliła mu błagać. ...Duma? Czym jest duma? Godność? Sprzedał
je już dawno w zamian za jedzenie na następny dzień.
-
Zaraz kończy się twoja przerwa. Będę już dzisiaj szedł - cichy
głos Eichiego przeszył go kolejnym ostrzem.
Chciał
zacisnąć dłonie na jego ubraniu. Chciał go zatrzymać. Zamiast
tego jednak stał na środku niewielkiego pokoju, patrząc na plecy
odchodzącego mężczyzny. Po kilku oddechach palący ból przeszedł,
zostawiając za sobą posmak raju. Eichi Tenshouin to prawdziwy
anioł. To... takie oczywiste, czyż nie? Tylko anioł mógł choć
na chwilę oczyścić jego skalane ciało. Tylko anioły potrafią
być tak okrutne.
Pewnie
byłoby lepiej dla jego zdrowia, gdyby zmniejszył ilość godzin
pracy. Jego paznokcie były w opłakanym stanie od grania na
fortepianie co noc, a jego umysł był biały niczym pusta kartka.
Nie raz zdarzało się, że kiedy w knajpie występowała jakaś
śpiewaczka czy inny muzyk on musiał czekać w swoim pokoiku, by po
nich znów wejść na podest. Już sam fakt że nadal ma tam swój
pokój nie świadczył o nim dobrze. Ale póki wystarczająco mu
płacą nie może narzekać. Mógł trafić o wiele gorzej. Mógł
nie trafić w ogóle. Mógł dalej żebrać, tuląc do piersi
ostatnią ciepłą istotę w jego życiu. Nie byłby w stanie
powiedzieć nikomu tej prawdy, a już na pewno nie Eichiemu. O tym,
jak potrafił kraść innym żebrakom by nakarmić swojego ukochanego
braciszka. Sama myśl o tym, jak wyglądało jego życie między
porzuceniem przez rodziców a znalezieniem tej pracy wywoływała u
niego odruch wymiotny.
-
Ty też byś czuł obrzydzenie, prawda, Aniele? - wymruczał, patrząc
niewidzącym wzrokiem na sufit.
Jakaś
jego część chciała wierzyć że nie. Że on jeden uśmiechnąłby
się i pogłaskał go po policzku, a sam jego dotyk oczyściłby go z
ropy, która zdawała się wypływać z każdej komórki jego ciała.
Z raka, jakim było jego życie. Wspomnienie pocałunku sprawiło że
zwinął się z bólu na łóżku, ale nie przeszkadzał mu ten ból.
Na swój sposób był przyjemny. Lepszy ból niż nic.
Ponieważ
jego pokój miał zasłonięte okna panował w nim półmrok. Ich
mieszkanie, o ile można tak nazwać betonową klitkę w której
żyli, składało się z dwóch pokoi, małej kuchni i łazienki.
Niezwykłym był fakt, że posiadali niewielką wannę, aczkolwiek
rzadko pozwalali sobie na luksus pełnej kąpieli. Jeden pokój był
wyłącznie Reia, jednak wyglądał jakby nikt w nim nie mieszkał.
Poza zardzewiałym łóżkiem z postrzępionym materacem i jakimś
dziurawym prześcieradłem robiącym za okrycie był w nim tylko
stolik, na który kładł telefon służbowy oraz budzik, który
przestawiał trzy razy dziennie. W nogach łóżka leżał jego
garnitur do pracy, a na ziemi kilka ciuchów których nigdy nie miał
siły pozbierać. To nie tak, że nie stać go było na lepsze
warunki... Ale wolał wydawać na Ritsu niż na własne potrzeby.
Salon zajmował Ritsu, który spał na kanapie otrzymanej od sąsiada
gdy ten chciał się jej pozbyć. Ta część domu była dość
reprezentacyjna, jako iż młodszy Sakuma miał przyjaciela, który
zajmował się jej wystrojem, a także sprzątaniem i praniem. Za
każdym razem gdy Rei oferował że przejmie te obowiązki, Ritsu
zaczynał na niego krzyczeć, więc wkrótce zostawił go w spokoju.
Nie powinien akceptować takiego stanu rzeczy... Nie było w nim
jednak nawet energii by żałować swoich wyborów. To dobrze, że
Ritsu ma kogoś kto się nim zajmie. Dzięki temu jego bezużyteczny
brat może tylko przynosić pieniądze. Tak jest lepiej. Tak jest
wygodniej. Jest taki zmęczony. Wstrząsnęło nim obrzydzenie do
samego siebie, ale zbyt przywykł do tego uczucia by się przejąć.
Pomyśleć,
że kiedyś tak kochał noc. Pora rozświetlona światłem księżyca
była czasem, gdy powietrze stawało się bardziej rześkie, a
tajemnicze promienie wyciągały z miasta nowe odcienie. Nigdy nie
przepadał za słońcem, jasną kulą gazową której blask oślepiał
jego wrażliwe oczy. Teraz noc stała się jedynie odległym
uczuciem, zastąpiło ją sprzedawane hurtowo pragnienie osłodzone
muzyczną dysharmonią. Niczym fioletowego motyla, którego piękno
podziwiał przez tyle lat, przybito ją do miękkiej podkładki i
umieszczono w gablocie ku uciesze mas. Minęło tak wiele czasu,
odkąd ostatni raz widział Eichiego. Tak bardzo pragnął go
zobaczyć. Każdy przebłysk złota na ulicy stawał się jego
cieniem. Czy to obsesja? Możliwe.
Tego
dnia przyszedł. Lśniący swym własnym blaskiem anioł z uśmiechem
wyciągał do niego ręce, zapraszając go do raju. Wszystko w nim
krzyczało, by rzucił grę i pobiegł do niego. Ostatkami silnej
woli siedział na miejscu. Ostatecznie jednak, jakby rozum odmówił
mu dalszej współpracy, chwycił go za rękę i splótł z nim palce
gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi garderoby. To takie ciepłe i
bezpieczne uczucie.
-
Czy mógłbyś mnie puścić? - zaśmiał się łagodnie Eichi,
próbując wyswobodzić dłoń - Może nie wyglądam, ale jestem
całkiem delikatny.
Poczuł
ukłucie bólu. Ale czy cokolwiek, co dotyczy blondyna nie jest
bolesne? Chociaż chciał odmówić, puścił go i bez patrzenia na
jego twarz odwrócił się w stronę swojego ulubionego kąta. Nadal
stało tam łóżko które zajmował kiedyś razem z Ritsu, kiedy
jeszcze mieszkali na terenie knajpy. Teraz wykorzystywał je by
odpocząć w przerwach między grą. Przeszedł go dreszcz, gdy Eichi
gestem poprosił, by się odwrócił.
-
Zraniłem cię? Przepraszam - powiedział cicho, choć jego oczy
wyrażały bardziej satysfakcję niż skruchę.
Patrząc
w błękitne tęczówki zatracił się na chwilę, więc mimowolnie
drgnął gdy Eichi schował mu kosmyk włosów za ucho. Blondyn znów
się uśmiechnął.
-
Masz naprawdę ładne uszy. Dobrze, że ich nie przekłułeś, bo
straciłyby cały swój urok.
Nie
skomentował tych słów. Kiedyś miał kolczyki, ale sprzedał je.
Dawno nie patrzył na swoje uszy, więc ciężko było powiedzieć
czy dziurki nadal tam były czy też już zarosły... Najwidoczniej
zarosły. Eichi chyba wyczuł że coś jest nie tak, gdyż szybko
zmienił temat.
-
Cały jesteś piękny. Oczy w kolorze krwi, przystojna twarz, miękkie
i gęste włosy, blada cera, szczupłe, piękne dłonie...
Onieśmielasz mnie.
Pozbawiony
dotyku blondyna Rei chłonął jego słowa jak roślina spragniona
deszczu. Przyłapał sam siebie na tym, że czeka aż Eichi
zainicjuje pocałunek. Zganił się w myślach za takie podejście.
Czy to aura pieniędzy, która otacza blondyna sprawia, że Rei staje
się łatwy niczym kobiety siedzące przy barze? Nie potrafił
odpowiedzieć sobie na to pytanie. A raczej potrafił, tylko nie
chciał znać odpowiedzi.
-
Nie są trochę za długie? - głos blondyna przerwał ciszę.
Sakuma
zamrugał i spojrzał na swoje włosy w lustrze. Jak tak spojrzeć,
to faktycznie dawno ich nie obcinał. Ćwicząc na Ritsu udało mu
się jako tako opanować podstawy fryzjerstwa, więc będzie musiał
to naprawić... O ile znajdzie na to energię.
-
Trochę. Przeszkadzają ci takie? - wyrwało się z ust czarnowłosego
zanim ugryzł się w język.
-
Ależ skąd. Są przepiękne.
-
To ty jesteś przepiękny... - mruknął.
-
Mogę się taki wydawać. Wszyscy mówią mi, że mam twarz anioła i
duszę diabła - zaśmiał się Eichi.
Rei
uśmiechnął się. To takie prawdziwe. Jego jedynym zbawieniem jest
diabeł w anielskiej skórze. Widząc uśmiech Sakumy blondyn też
się uśmiechnął. Nagle bez ostrzeżenia podszedł bliżej
czarnowłosego, a jego dłoń spoczęła na jego policzku. Serce Reia
niemal stanęło. Przesunął kciukiem po jego dolnej wardze, a w
jego oczach przemknęła szelmowska iskra.
-
Podoba mi się twoja reakcja - wyszeptał Eichi, patrząc mu w oczy -
Tak przyjemnie mi się z tobą przebywa.
Po
tych słowach zdjął rękę z jego policzka i odsunął się. Z
nieodgadnionym wyrazem twarzy ugiął przed nim głowę w geście
pożegnania i wyszedł z garderoby. Rei potrzebował chwili by
zarejestrować co się stało. Nawet nie wiedział, że nie oddychał.
Przytrzymał się krzesła zanim ugięły się pod nim nogi.
Kiedy
Ritsu rano otworzył oczy, pierwszym co ujrzał był Rei stojący jak
upiór w przedsionku, bez słowa wpatrujący się we wnętrze dłoni.
Było w nim coś tak innego od zwykłego "irytującego"
Reia że ociągając się wstał i powoli podszedł do niego.
Kierowany ciekawością spojrzał, na co jego brat tak patrzy.
Okazało się to być niewielkim urządzeniem do samodzielnego
przekłuwania sobie uszu. Nie wiedząc o co chodzi Ritsu pociągnął
Reia za rękaw.
-
Coś... się stało? - zapytał.
Rei
nawet na niego nie spojrzał. Oceniając po jego stroju stał tak
odkąd skończył pracę, co musiało być... Co najmniej dwie czy
trzy godziny wcześniej. Nagle krzyczenie na niego zdało się Ritsu
czymś niewłaściwym. W nagłym przypływie troski nie zważając na
fakt, że ten nadal jest w butach, pociągnął Reia zmuszając go do
wejścia do salonu. Starszy Sakuma wkrótce się poddał i dał
posadzić na kanapie.
-
Jesteś lodowato zimny... - wymamrotał Ritsu, dotykając jego
policzka - Coś ty robił, głupi bracie?
Nie
doczekawszy się odpowiedzi zeskoczył z kanapy i skierował kroki do
pokoju starszego brata. Nie był tam od wieków, ale pewnie uda mu
się znaleźć jakiś koc czy coś... Widok, jaki zastał po wejściu
sprawił, że na chwilę skamieniał. Szybko zamknął drzwi, nie
chcąc patrzeć na prawie puste pomieszczenie wypełnione duszącym
półmrokiem. Po chwili zastanowienia z bólem postanowił okryć go
swoją własną kołdrą i przygotować coś ciepłego do picia.
Akurat herbaty im nie brakowało. Tak też uczynił, nim jednak
odsunął się by iść w stronę kuchni Rei złapał go za rękę.
-
Ritsu - wymówił jego imię tak cicho, że chłopak nie miał
pewność czy się nie przesłyszał.
-
Zachowujesz się dziwnie...
Rei
wsunął mu w dłoń urządzenie, które ze sobą przyniósł.
-
Skąd to masz? Po co ci to?
-
Przekłuj mi ucho.
Ritsu
zamrugał gwałtownie, powstrzymując odruch by rzucić przedmiotem w
brata. Rei mówił poważnie.
-
Czy ty oszalałeś? Idź z tym do kogoś kto się na tym zna...!
-
Musisz tylko nacisnąć.
Mimo
jego protestów Rei zacisnął jego palce na przekłuwaczu, po czym
pokierował dłoń Ritsu ku swojemu prawemu uchu. Kiedy szpila
znalazła się w odpowiednim miejscu, Ritsu niemal się trząsł. Nie
chciał. Dlaczego Rei chce, żeby to zrobił?
-
Ritsu.
Zamknął
oczy i nacisnął. Nie było żadnego dźwięku. Rei nawet nie syknął
z bólu. Puścił urządzenie, pozwalając by upadło na podłogę.
Nie chcąc patrzeć na krew, która wypływała z rany Ritsu siłą
ściągnął z brata kołdrę, zepchnął go z kanapy i pchał tak,
aż nie podprowadził go pod drzwi jego pokoju. Rei nie reagował,
dawał się popychać aż nie znalazł się w drugim pomieszczeniu.
-
Idź i się tam zamknij, tak jak zwykle! Nie wiem co ci odbiło, ale
nie chcę cię widzieć, dziwaku! - wrzasnął, zatrzaskując za nim
drzwi.
Z
sercem bijącym w gardle Ritsu rzucił się na kanapę, nawet nie
chcąc pamiętać że powinien się zbierać do szkoły. Z resztą,
Mao po niego przyjdzie. Wiedział tylko, że martwa pustka bijąca z
czerwonych oczu będzie w jego umyśle przez cały dzień.
Uspokojony
aktem samodestrukcji którego dokonał rękami młodszego brata Rei
nawet nie czuł złości. Zbyt mało znaczył w oczach Tenshouina, by
mieć prawo do tak samolubnego uczucia. Przez te dni, które spędził
unikając Ritsu zastanawiał się nad tym, czego tak właściwie
pragnął od Eichiego. Czy pragnął pomocy? Chyba tak. Ale tego nie
dało się nazwać pomocą. Tej bliżej nieokreślonej, bezkształtnej
ulgi, która napełniała jego dni ulotną namiastką sensu. Nawet
przez myśl nie przemknęło mu życie u boku bogatego mężczyzny -
pragnął jedynie zbawienia, jak wierny przychodzący do świątyni.
Czy to czyni z blondyna jego boga? Rei nie wierzy w bogów. Wyklęli
go w dniu, kiedy jego rodzice stwierdzili, że nie chce im się
dłużej bawić w wychowanie i spakowali manatki, nie zostawiając mu
nawet rzeczy na sprzedaż. Ale po dłuższym zastanowieniu, gdyby
miał wybrać, wolałby czcić Eichiego niż odległe bóstwa w
niebiosach. A więc... pragnął pomocy. Ale samo pragnienie nic nie
daje. Słowa, które Eichi wypowiedział zanim odszedł odbijały się
echem w jego głowie razem z dźwiękami pianina. "Podoba mi się
twoja reakcja". Nie jest dla niego niczym innym jak zwykłą
zabawką. A jednak chce padać ofiarą jego gry. Poleganie na nim
mimo świadomości, że Eichi nie ma zamiaru mu pomóc jest
łatwiejsze. Pomyślał o Ritsu, który zapewne nie chce go nigdy
więcej widzieć na oczy. Nie powinien był tak robić. A jednak
strach i obrzydzenie w oczach brata przyniosły mu dziwną ulgę. Aż
tak pragnął być pogardzany? Zasługuje na tarzanie się w tym
bagnie, które sam dla siebie stworzył.
Którejś
nocy w końcu stało się to, czego najbardziej sobie nie życzył -
jego zaniedbane paznokcie poddały się i popękały, zalewając
krwią jego palce. Był wtedy w trakcie występu, akompaniował
jednej ze śpiewaczek, więc zacisnął zęby i zagrał do końca.
Mimo to zostawił na klawiszach krwawe ślady, które starał się
pościerać zanim zszedł z podestu. Niewiele to dało, gdyż sama
chustka również uległa zakrwawieniu przez jego przemoczone
rękawiczki. Prychnął zniesmaczony, po czym udał się do swojego
pokoiku za parawanem. W środku zdjął z dłoni rękawiczki by
obejrzeć stan zniszczeń. Jego paznokcie wyglądały, jakby przez
kilka godzin agresywnie drapał ścianę. Nawet poruszanie palcami
wywoływało ból. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś
materiału, którym dałoby się owinąć skaleczenia, jednak nie
znalazł nic na tyle czystego lub niepotrzebnego. Z braku innej opcji
obmył dłonie w wodzie zanim ubrudziły jego garnitur, wrzucił tam
również rękawiczki.
-
Jak ja teraz będę grał dalej... - wymamrotał ze złością pod
nosem.
Niemal
podskoczył gdy usłyszał za plecami dźwięk otwieranych drzwi.
Obrócił głowę by ujrzeć swojego anioła. Ze zwyczajową gracją
zstąpił po schodach do środka, a jego twarz rozświetlał uśmiech.
Kiedy podszedł bliżej jednak jego uśmiech zamienił się w
sztucznie zmartwioną minę.
-
Co ci się stało? - zapytał cicho, wpatrując się w wodę ze
zmartwieniem.
-
Paznokcie mi popękały. Czekam aż przestaną krwawić.
-
Będzie lepiej, jak wyjmiesz je z wody... Wśród wilgoci trudniej
stworzyć zakrzep.
Chociaż
wiedział, że to wszystko kłamstwo, czuł się bezpiecznie gdy
Eichi okazywał mu troskę.
-
Nie spodziewałem się ciebie dzisiaj - powiedział Rei, starając
się nie brzmieć, jakby tęsknił.
-
Przepraszam. Wypadło mi coś i nie mogłem przyjść tak jak zwykle.
Ale stęskniłem się, więc pomyślałem że cię zaskoczę.
-
Udało ci się. Zaskoczyłeś mnie.
-
Poczekaj tu chwilę. Poproszę twoją przełożoną o jakieś
plastry...
-
Nie. Powie, żebym wziął wolne i poszedł do domu. Nie potrzebuję
opatrunku. Widzisz, już prawie przestały.
-
Ale kiedy będziesz grał znów zaczną krwawić - Eichi skrzyżował
ramiona i spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami - Nie
powstrzymam cię, prawda?
-
Skoro już tu jesteś, muszę dać z siebie wszystko podczas grania.
Eichi
nie wyglądał na rozbawionego. Nawet jeśli Rei wiedział że to
gra, jego serce biło jak oszalałe.
-
A jeśli obiecam, że przyjdę w konkretny dzień zaraz na początku
twojego występu i zostanę do końca, pójdziesz do domu i wyleczysz
dłonie?
Sakuma
zamrugał zaskoczony. Dlaczego miałby składać taką obietnicę?
-
Twój brak wiary we mnie nieco mnie rani, wiesz? - zaśmiał się
ciepło blondyn - Dłonie to twój instrument pracy. Potrzebujesz
ich, by wydobywać piękne dźwięki z fortepianu. Dlatego chciałbym,
byś o nie dbał.
Rei
odwrócił się plecami do Eichiego. Czuł silną pokusę by
posłuchać jego słów. Ale co na to powie jego przełożona? Nigdy
nie brał wolnego. A jeśli obniżą mu pensję? Sama myśl sprawiła
że przeszedł go zimny dreszcz. W lustrze ujrzał, że blondyn
owinął sobie kosmyk jego włosów dookoła palców.
-
To jak? - zapytał z uśmiechem.
Może
tak... faktycznie będzie lepiej? Miał ochotę odwołać wszystko,
co mówił o Eichim. Może on naprawdę o niego dba? Niemal zaśmiał
się z własnej głupoty, po czym dał się zaprowadzić na górę.
Jego
przełożona nie jest złą osobą. Niby o tym wie, ale odczuwa swego
rodzaju lęk przed jej życzliwością. Czuł, jakby nadużywał jej
samym faktem że zatrudniła go w wieku siedemnastu lat bez żadnej
szkoły, certyfikatu czy nawet dachu nad głową. W dodatku przez
pierwszych kilka miesięcy pozwoliła im tam mieszkać...
Wielokrotnie pytała go o zdrowie Ritsu i o to, czy jedzą należyte
posiłki, ale on zbyt mocno się bał by pozwolić jej troszczyć się
o nich. Kiedy zobaczyła jego palce natychmiast wysłała go do domu,
najpierw wciskając mu do rąk całe naręcze bandaży, kremów i
odkażaczy. Eichi odprowadził go do wyjścia, po czym ich drogi się
rozeszły, gdy blondyn poszedł w przeciwną stronę. Choć przez
chwilę liczył, że zostanie odprowadzony do domu, potrząsnął
głową by wyrzucić z niej idiotyczne pomysły. Ritsu wyglądał na
zaskoczonego, gdy ujrzał go w drzwiach dużo wcześniej niż zwykle.
Rei nie musiał się pytać, czemu nie śpi, oglądali z Mao jakiś
film na laptopie przyniesionym przez chłopaka. Planował jak
najszybszą ucieczkę do swojego pokoju, by nie męczyć chłopaków
swoją obecnością, jednak Isara posługując się jakimś szóstym
zmysłem wyczuł że jest ranny i kazał mu usiąść, ku
niezadowoleniu młodszego Sakumy. Z wprawą, jakiej nie spodziewałby
się po jedenastolatku Mao założył mu opatrunek na ranne palce, po
czym nawet przygotował herbaty. Rei siedział zmieszany, próbując
uniknąć kontaktu wzrokowego z młodszym bratem. Jest tchórzem.
Pozwala, by dziecko się nim opiekowało. Gdy tylko chłopak
przyniósł kubek z herbatą ujął go ostrożnie i udał się do
swojego pokoju. Gdy znów ujrzał znajome cztery ściany stanowiące
jego dobrowolne więzienie zebrało mu się na wymioty. Postawił
kubek na stoliku i położył się na łóżku. Nie potrafił jednak
osiągnąć swojej zwyczajowej apatii. Noc była czasem, gdy był
pełen energii, a nie mając na co jej spożytkować czuł się
niespokojny. Nagle ciemne, porysowane ściany z odpadającym tynkiem
zdawały się zamykać dookoła niego, wyciskając mu tlen z płuc.
Nie mogąc znieść tej presji usiadł gwałtownie, ciężko
oddychając. Rozejrzał się po pokoju, przepełniony nagłym
przerażeniem. Spędzi tutaj następne kilka dni? W tym ciasnym,
duszącym miejscu? Przyciągnął do siebie kolana i zwinął się w
kłębek. Co ma zrobić z ofiarowanym mu czasem?
Poranek
przywitał go siedzącego w tej samej skulonej pozycji. Nietknięta
herbata stała na stoliku, zimna jakby wyjęto ją z lodówki. Oddech
Reia tworzył obłoczki pary w powietrzu. Nie spodziewał się tego,
że mimo wczesnej jesieni może być tak zimno... Nie żeby mu to
przeszkadzało. Chłód był dziwnie odprężający, mimo faktu iż
nie czuł palców. Jak przez mgłę przypomniał sobie, że są one
uszkodzone. Zmarszczył lekko brwi widząc, że na bandażach są
ślady krwi, po czym powoli zdjął nogi z łóżka. Musi zmienić
opatrunek. Musi o nie zadbać, wtedy Eichi poświęci mu cały
wieczór. Dziwnie zmotywowany tą myślą wstał z posłania,
krzywiąc się na dźwięk skrzypienia łóżka. Kiedy otworzył
drzwi prowadzące do salonu uśmiechnął się lekko na widok Ritsu i
Mao, którzy spali przytuleni do siebie pod kocem i kołdrą.
Przynajmniej jest im ciepło. Skierował kroki do kuchni, gdzie Isara
zostawił wszelkie przyniesione rzeczy. Chociaż odrywanie
zakrwawionego materiału bolało udało mu się przyzwoicie zmienić
opatrunek w stosunkowo krótkim czasie. Wiedząc, że za niedługo
zapewne będą wstawać, pod wpływem impulsu otworzył lodówkę i
zaczął przygotowywać śniadanie dla chłopców. Fizyczna praca,
nieważne jak mało wymagająca, zajmowała jego umysł. Z transu
pracy wyrwał go dźwięk otwieranej szafki. Mao wyjmował z niej
talerze. Uśmiechnął się nieśmiało do Reia, wyjął trzy zestawy
sztućców i wrócił do salonu. Nawet nie wiedział, że się lekko
uśmiecha, gdy nie dostrzegł swojego odbicia w szybie. Szybko
zaniósł przygotowane rzeczy do salonu. Ritsu jeszcze połowicznie
spał, więc Mao delikatnie nim potrząsał, próbując go dobudzić
na śniadanie.
-
Ricchan... Zjedz, musimy za niedługo iść do szkoły.
Rei
usiadł na krześle po drugiej stronie stołu. Nie pamiętał, kiedy
ostatni raz jadł posiłek w tym miejscu. Zwykle kiedy przyrządzał
obiad i kolację zostawiał porcję Ritsu w kuchni, a sam jadł w
swoim pokoju. O ile w ogóle jadł. Nie raz bywało że nie był
głodny, więc robił jedzenie tylko dla brata. Ritsu zapewne
potrafiłby sam się nakarmić, ale to była ostatnia rzecz, którą
dla niego robił... Dobrze, że nie odmawia jedzenia rzeczy
zrobionych przez niego.
Śniadanie
minęło w lodowatej ciszy. Po części dlatego, że w pokoju było
naprawdę zimno, a po części przez obecność Reia. Mao
kilkakrotnie próbował zagadać Ritsu i zacząć jakąś rozmowę,
ale chłopak odmawiał podjęcia pałeczki. Kiedy zjedli Mao zmusił
Ritsu do ubrania się i prawie że wywlókł go za sobą z domu.
Jakby się zastanowić... on nawet nie wie, jak Ritsu idzie w szkole.
Jest najgorszy. Nie wiedząc, czy może umyć naczynia z
zabandażowanymi palcami zostawił je po prostu w zlewie. Nagle
ogarnięty jakimś niepokojem zaczął chodzić w tę i z powrotem po
kuchni. Powinien... kupić jakiś piecyk. Ritsu nie może marznąć w
nocy. Do tej pory akceptował to, gdy chłopak zarzekał się że pod
kołdrą jest mu wystarczająco ciepło... Ale ogarnęły go
wątpliwości. Nie umiejąc określić stanu, w jakim się znajdował
ubrał się i wyszedł z domu. Już na klatce schodowej musiał
zmrużyć oczy pod wpływem światła słonecznego, które nieśmiało
wychylało się zza budynków. Daleko nie zaszedł. Nie udało mu się
nawet zejść po schodach. Stanął trzy stopnie w dół od drzwi do
ich mieszkania, jakby jakaś nieznana siła postawiła przed nim
ścianę. Po chwili walki z samym sobą wrócił do środka. Zdjął
buty i odruchowo ruszył do swojego pokoju. Miał ochotę coś
rozbić. Rzygał widokiem tego miejsca. Musi... musi coś zmienić.
To
jedno słowo stanowiło magiczne zaklęcie. Zmiana. Tak potrzebna.
Tak przerażająca. Sama myśl o możliwościach, które czekają na
wyciągnięcie ręki napawała go bezgranicznym lękiem. To nie tak,
że musi tu żyć. Gdyby wziął drugą pracę, z oszczędności
które zgromadził byłby w stanie przenieść ich w lepszą
dzielnicę, do miejsca które nie sypie się w oczach. Ale... nie ma
żadnych ale. Nie powinno ich być. Ritsu zasługuje na wszystko co
najlepsze. Wystarczy tylko wstać i coś zmienić. Mógłby zacząć
od pozbierania ubrań z podłogi. Musi... tylko wstać... i zrobić
coś. Cokolwiek. Musi. Wstać. No dalej...! Nie ruszywszy się nawet
o milimetr miał ochotę wyć.
Jeśli
myślał że pierwsza noc bez pracy była trudna, nie widział
jeszcze drugiej. Niepokój był tak silny, że trząsł się jak
osika, choć było cieplej niż dzień wcześniej. Przez sześć lat
nie miał ani jednej wolnej nocy. Nie żeby mu to przeszkadzało...
Ale teraz był jak zamknięty w klatce. Nie czuł upływu czasu. Ani
razu nie udało mu się wyjść z domu, chociaż widział jak zapasy,
które zwykle uzupełniał wracając z pracy topnieją w oczach.
Przez cztery dni praktycznie jedyne co robił to szwendał się po
mieszkaniu bez celu. W końcu piątego dnia bezsensownej tułaczki po
salonie usiadł na kanapie. Odchylił głowę i położył ją na
oparciu. Nawet nie wiedział, kiedy zamknął oczy i zasnął.
Obudził go jakiś odległy dźwięk, ale jego zmarznięte ciało
odmawiało ruszenia się by sprawdzić, o co chodzi. Z resztą, nie
mają nic wartościowego. Jak złodziej przyjdzie szukać pieniędzy
to zaśmieje się i będzie szukał razem z nim. Skromne oszczędności
trzyma na koncie w banku, więc może razem uda im się coś znaleźć.
Postanowił zignorować dźwięk... Ale ten powracał. W końcu
dotarł do niego głos.
-
Rei, otwórz proszę! Wiem, że tam jesteś, chłopcze! - to była
jego przełożona.
Wizja
utraty pracy była wystarczająco przerażająca by wstać z kanapy i
iść otworzyć drzwi. Ku jego zaskoczeniu, za drzwiami stały dwie
osoby.
-
No nareszcie! Pokaż no mi się. Jadłeś coś? Oh, ten pan to
Igarashi, lekarz. Wiedząc że prędzej wykopiesz sobie tymi rękami
grób niż pójdziesz do specjalisty uznałam, że muszę zadbać o
naszego pianistę.
Wpuścił
ich do środka, przypominając sobie że nie zamknął drzwi do
swojego pokoju. Na szczęście pani Anabeth nie zauważyła i
skierowała kroki w stronę kuchni. Odetchnął z ulgą, gdy poczuł
na sobie spojrzenie lekarza.
-
Chciałbym obejrzeć pana dłonie. Proszę usiąść - powiedział
wyraźnie Igarashi.
-
N-Nie mam czym panu zapłacić... - nie miał przy sobie ani grosza.
No chyba że gość ma terminal do odczytu kart.
-
Zajmiemy się tym potem.
Mężczyzna
wprawnie zdjął mu z palców opatrunki i obejrzał je. Niektóre
paznokcie były tylko postrzępione, inne złamane na pół prawie aż
do macierzy. Powinien był je skracać... Z twarzy lekarza nie dało
się nic odczytać, jednak wyjął z torby notes, miarkę i jakiś
krem. Przez chwilę mierzył jego paznokcie i skrobał coś po
papierze, po czym wyrwał kartkę i dał ją Reiowi.
-
Gdybym nie wiedział że to od gry, powiedziałbym że próbował pan
przedrapać się przez ceglaną ścianę. Na tej kartce są wytyczne
odnośnie każdego z palców. Po stanie zniszczeń sądzę, że za
dwa tygodnie powinien pan być w stanie z powrotem grać, choć
oczywiście paznokcie będą się regenerować dłużej. Będzie pan
też musiał je mieć opatrzone. Nie widzę uszkodzonej macierzy,
więc nie powinno być problemów z odnową płytki...
Zapisywał
drugą kartkę, prawdopodobnie dla samego siebie. Drugą ręką podał
mu coś, co wcześniej Rei uznał za krem.
-
Tego będzie pan używał raz dziennie na wieczór. Należy go
wsmarować w ranę, poczekać aż porządnie się wchłonie i dopiero
wtedy można zakładać opatrunek. Ma w składzie antybiotyk, więc
proszę przypadkiem nie włożyć go do ust czy do oka. Mam nadzieję
że domyślił się już pan, że musi pan ograniczyć wszelkie
czynności mogące uszkodzić pana palce.
-
Tak - odpowiedział krótko Rei z oczami wpatrzonymi w kartkę.
Lekarz
zmierzył go krótko spojrzeniem.
-
Wygląda pan jakby miał pan anemię. Kiedy ostatni raz miał pan
badania okresowe?
Potrzebował
chwili by sobie przypomnieć. Fakt faktem jego wyniki z badań
okresowych to kpina, już dawno nauczył się co musi jeść i robić
by wychodziły dobre... Ale chyba dwa lata temu?
-
Nie podoba mi się czas, jaki jest panu potrzebny na zastanowienie.
Doradzałbym wizytę w szpitalu i pełen zestaw badań.
Nie
mając odpowiedzi Rei przyjął druczek z wypisaną receptą na
dodatkowe leki i skierowanie na badania. Lekarz spryskał mu również
palce czymś zimnym i nałożył nowe bandaże. Zamienił jeszcze
kilka słów z panią Anabeth, która akurat wychyliła się z
kuchni, po czym skłonił głowę w geście pożegnania i wyszedł.
Kobieta podeszła do niego z uśmiechem i postawiła przed nim torby
z nieznaną zawartością.
-
Niektórzy ze stałych klientów kazali przekazać ci prezenty z
życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia - powiedziała z uśmiechem
- A po drodze zrobiłam zakupy, widzę że się wam przydadzą~ Zaraz
ci podam coś do jedzenia. Oh, Ritsu w szkole? Szkoda, chciałabym go
uściskać~
Chociaż
czuł wdzięczność, nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Nie ma
niczego, czym mógłby się jej odpłacić poza ciężką pracą, za
którą i tak mu płacą. Czy teraz wymagania wobec niego urosną?
Była też inna kwestia, której jego umysł nie umiał przetrawić.
Ludzie... tęsknią za jego grą? Zawsze zdawało mu się, że nikt
nawet nie zauważa jego obecności. Sięgnął po pierwszą torbę z
brzegu. W środku była butelka wina i liścik, w którym przesyłano
mu życzenia powrotu do zdrowia. Niezmiernie zdumiony rozpakowywał
kolejne torby. Wkrótce zgarnął trzy butelki wina, paczkę bandaży
z wzrokiem w nuty, książkę kucharską z przepisami dla
przeziębionych oraz wielki i bardzo ciepło wyglądający koc.
Ostatnia była niewielka paczuszka, której zawartość zdawała się
być miękka. Rozerwał papier, którym była owinięta, a jego oczom
ukazał się pluszowy miś. W łapkach trzymał list. Najpierw
sięgnął po kopertę, z której po otworzeniu wypadł pierścionek.
Zaskoczony obejrzał błyskotkę ze wszystkich stron. Wyglądał na
srebrny, jednak kamień bez wątpienia był sztuczny. Kiedy wyjął
list z koperty jego serce zabiło gwałtownie. "Kiedy go
ujrzałem, od razu pomyślałem o Tobie. Tęsknię za tobą. Nie mogę
się doczekać naszego wspólnego wieczoru". Nawet jeśli nigdy
nie widział jego pisma, doskonale wiedział kto to napisał. Miś?
Kiedy się bliżej przyjrzał, był ubrany w podobny garnitur co ten,
który nosi do pracy. W prawym uchu pluszaka dostrzegł plastikowy
kolczyk w kolorze niebieskim. Ewidentnie nie był tam od samego
początku, bo widział niezgrabnie zrobioną dziurę. Zaśmiał się
cicho. A więc zauważył, że przekłuł ucho. Nawet kolor jest ten
sam. Chociaż logika temu zaprzeczała, w liście wyraźnie pisało
"tęsknię". To... niemożliwe, prawda? Dotknął palcami
eleganckich linii układających się w wyrazy. Zważył w dłoni
otrzymaną biżuterię. Metodą prób i błędów zdecydował, że
pierścionek wyląduje na serdecznym palcu lewej ręki.
-
Adekwatnie... czyż nie?
Czy
to jakaś nowa gra? Czy to wszystko... to gra, w którą ma wpaść
aż po same uszy? Jeśli tak, to udało się. Rei był tak
szczęśliwy, że miał ochotę się rozpłakać.
Pani
Anabeth zniknęła po nakarmieniu go i upewnieniu się, że naczynia
są umyte, a pranie powieszone. Chociaż wielokrotnie powtarzał jej,
że nie musi tego robić, kobieta była wyjątkowo uparta. Na
szczęście przekonał ją do wyjścia zanim Ritsu wrócił ze
szkoły. Gdyby nie zdążył, prawdopodobnie została by o wiele
dłużej, a tego by nie wytrzymał. Ledwo zamknęły się za nią
drzwi odetchnął z ulgą. Kiedy cisza wróciła do pokoju pomyślał
jednak o czymś innym. Przecież... ustalił sam ze sobą że pragnie
pomocy. Dlaczego więc tak łatwo ją odrzuca, gdy ktoś mu ją
oferuje? Od tej myśli rozbolała go głowa. Tak, lepiej się nad tym
nie zastanawiać. Odwrócił się od drzwi by schować gdzieś
butelki wina, gdy znów usłyszał dzwonek do drzwi. Zawahał się
chwilę, czy na pewno chce otworzyć, uznawszy jednak że to może
być znowu jego przełożona, chcąc nie chcąc sprawdził.
-
Dzień dobry. Pan Sakuma Rei, jak sądzę? Jestem mamą Mao -
oznajmiła kobieta stojąca za drzwiami.
Rei
zamrugał gwałtownie. Matka Isary to ostatnie, czego się spodziewał
w swoich progach. Wpuścił ją do środka.
-
Zapewnie jest pan zdziwiony moją wizytą... - obrzuciła spojrzeniem
wino stojące na stole - Ale chciałam z panem porozmawiać o Ritsu.
-
...Zniszczył coś? - w umyśle Reia tworzyły się czarne
scenariusze płacenia odszkodowań.
-
Ależ skąd. Jedynie... kiedy ostatni raz sprawdzał pan jego
zeszyty? Albo oceny?
Spojrzał
na bok. Trafiła w czuły punkt. Widząc jego reakcję kobieta nie
wyglądała na zagniewaną, bardziej... zasmuconą?
-
Ritsu to dobre dziecko, wie pan o tym?
-
Wiem. Jest wspaniały - wyszeptał Rei.
A
on go zaniedbuje. Powinien cenić każdą chwilę z nim spędzoną,
tymczasem zamyka się w swojej pustelni by użalać się nad samym
sobą. Wmawia sobie, że to dlatego, że nie chce go ubrudzić, ale
prawda jest taka, że ten szlam ciągnie się za nim, zatruwając
wszystko dookoła niego.
-
Nie przyszłam tu udzielać panu nagany. Nie jest moją rolą wtrącać
się w sprawy obcych ludzi... Ale mój Mao bardzo ceni sobie przyjaźń
Ritsu. Ritsu... bardzo pana kocha, wie pan o tym?
Nie
zasługuje na jego miłość. Czy to dlatego próbuje ją zniszczyć?
-
Nie wątpię, że pańska sytuacja jest bardzo trudna... Ale proszę
się nim zainteresować. Za niedługo będzie w trudnym wieku i
będzie pana potrzebował jeszcze bardziej.
Zapadła
cisza. Rei stał z gulą w gardle i nie wiedział co odpowiedzieć.
Widząc jego zmieszanie pani Isara położyła mu rękę na ramieniu
w geście wsparcia. Sakuma natychmiast odsunął się od niej,
zaskakując samego siebie. Przecież... Eichi non stop go dotyka.
Dlaczego na jej dotyk reaguje odepchnięciem? Jego myśli zboczyły
na niebezpieczny tor, więc potrząsnął głową.
-
Przepraszam... Nie przywykłem, by ktoś mnie dotykał - powiedział
cicho, patrząc na podłogę.
-
Nic się nie stało. Ehh... Wiem, że jest ci ciężko być rodzicem
dla własnego brata... Ale nie bój się poprosić o pomoc ludzi
dookoła siebie, dobrze? - chociaż zauważył zmianę formy na
bardziej poufałą nie zwrócił uwagi kobiecie - Zostałeś sam w
młodym wieku, więc wielu rzeczy nie zdążyłeś się nauczyć.
Gdybyś miał pytania... Możesz przyjść do nas, wiesz?
Nie
miał odwagi podnieść wzroku. Słowa kobiety zamiast przynosić mu
ulgę i poczucie wsparcia wywoływały winę i strach. Jest taki
głupi.
-
Będę już szła... Zanim to, muszę jednak zapytać o te butelki -
przy ostatnim zdaniu jej głos wyraźnie stwardniał.
Zerknął
na otrzymane wino. Ostatni raz miał alkohol w ustach gdy Eichi
przyniósł mu drinka.
-
Dostałem je z pracy. Nie piję alkoholi, więc jeśli lubi pani tą
markę, proszę je sobie wziąć.
Liczył
że tymi słowami rozwieje jej wątpliwości. Ponieważ pani Isara
wyraźnie się wahała, spakował je do jednej z toreb i podał jej.
Niepewnie wzięła ją od niego, po czym obdarzyła go uśmiechem.
Spróbował odpowiedzieć tym samym, ale wątpił by mu wyszło.
-
Dziękuję. O właśnie, zapomniałabym o jednej kwestii...
Tej
nocy Rei siedział na swoim łóżku i wpatrywał się w list od
Eichiego. Nie wyobrażał sobie momentu, w którym miałby dość
dotykania linii tekstu. Myślał o tym jak te ciepłe, smukłe dłonie
trzymają drogie pióro i z gracją kreślą kolejne kreski. Im
dłużej wpatrywał się w papier, tym bardziej był przekonany, że
jednak jest dla niego ważny. W końcu, kto by się kłopotał
pisaniem listu do zwykłej zabawki? To... to nie może być tylko
gra. Sama świadomość, że o nim myślał sprawiała że się
uśmiechał. Tulił do piersi pluszaka, którego otrzymał. Chociaż
list utrzymywał jego myśli z daleka od niewygodnych tematów,
sprawa Ritsu ciągle odgrywała się gdzieś na skraju jego umysłu.
Jakby na chwilę rozjaśniła się mgła, która zwykle zdawała się
pokrywać jego umysł, widział dokładnie gdzie popełnił błąd.
Kiedyś, kiedy nie mieli domu, a każdy dzień był walką o
przetrwanie, Rei był zdeterminowany by żyć. Nie dla siebie. Gdyby
był sam, nawet by nie próbował. Robił to tylko i wyłącznie dla
Ritsu. Dlaczego przestał się starać? Ritsu nadal jest dla niego
najważniejszy. Zasługuje na wszystko, co tylko jest w stanie mu
dać. Dlaczego więc przestał dawać? Musi się nim zaopiekować.
Ritsu niczemu nie zawinił. To jego wina, że rodzice ich porzucili.
Ritsu na to nie zasłużył. Dlatego musi wszystko naprawić. Mimo
to, łatwiej powiedzieć niż zrobić. Przez to, co już zepsuł,
postawił między nimi ścianę. Jak... ją zniszczyć? Migrena nie
dawała mu spokoju. Wyczerpany atrakcjami całego dnia przykrył się
otrzymanym kocem. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz spał w cieple.
Nie przeszkadzało mu marznięcie, zima spędzona na ulicy była o
wiele gorsza... Ale kiedy zamknął oczy jego zmęczony umysł
podsunął mu wizję. Przytulony do maskotki i opatulony ciepłem
czuł się prawie jakby Eichi przy nim był. Błoga aura, która
otaczała jego anioła wyłączała jego kłopotliwe i trudne myśli.
Prawie jakby spał w jego ramionach, czuł się spokojny i odprężony.
Z tej perspektywy nawet troska o Ritsu zdawała mu się być błaha.
Kiedy zasnął, po raz pierwszy od dwóch lat spał dłużej niż
mierne kilka godzin.
Przebudzenie
przywitało go słodkim rozleniwieniem. Po stopniu półmroku w
pokoju nie mógł ocenić godziny, więc sprawdził ją szybko na
telefonie. Nieco po dwunastej. Naprawdę długo spał. Czując się
tak dobrze jak
nie czuł się już dawno wstał z łóżka i przeciągnął się.
Ocenił bandaże na palcach, po czym złożył koc w kostkę i
położył go na łóżku. Przypomniał sobie myśli z poprzedniej
nocy. Pomysł pani Isary zdawał mu się dobrym rozwiązaniem.
Wyszedł ze swojego pokoju. Ritsu leżał zawinięty w naleśnik z
kołdry na rozłożonej kanapie i spał. A raczej wyglądał, jakby
spał, jednak Rei widział że chłopak bardziej się wyleguje niż
faktycznie śpi. Po cichu podszedł do niego i usiadł obok. Nie
wiedząc, czy ma prawo go dotknąć, patrzył tylko na jego twarz,
powstrzymując odruch by go pogłaskać po głowie.
-
Czego się na mnie gapisz, zboczeńcu? Gorzej ci? - warknął w końcu
Ritsu.
-
Dzień dobry - odparł Rei - Wyspałeś się?
-
Co cię to obchodzi?
-
Pomyślałem... czy nie chciałbyś pojechać na tą zimową
wycieczkę z klasą?
Ritsu
przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, ale potem zmarszczył brwi.
-
Kto ci powiedział? Mao?
-
Nieważne, kto mi powiedział. Uważam, że to świetna okazja żebyś
wypoczął, nabrał nowych sił, zwiedził trochę...
-
Po prostu powiedz, że chcesz się mnie pozbyć.
Rei
zamilkł na chwilę. Kompletnie nie o to chodziło... Na pewno?
-
Nigdy nigdzie nie jeździłeś z mojej winy... Dlatego pomyślałem,
że może chciałbyś pojechać z Isarą i innymi kolegami. Dorzucam
w bonusie wybrany przez ciebie prezent urodzinowy, chociaż ostrzegam
że nie będę wiązał Isary wstążką.
Młodszy
Sakuma mimowolnie parsknął śmiechem. Rei uśmiechnął się, mimo
iż uwaga Ritsu zapiekła go. On... nie próbuje się go pozbyć. Na
pewno nie.
-
A... mógłbym kupić sobie książkę? - zapytał cicho chłopak.
Rei
zamarł. Spodziewał się... telefonu? Telewizora? Komputera? Po
przedłużającej się chwili milczenia nie mogąc powstrzymać
odruchu przytulił brata do siebie. Czuł, jak za ścianą, która
blokowała jego emocje coś się kotłuje.
-
P-Puszczaj mnie, dziwaku! - brat okładał go pięściami.
-
Przepraszam, Ritsu.
Chłopak
w momencie przestał się miotać. Rei ścisnął go jeszcze mocniej.
-
Przepraszam, Ritsu. Jestem samolubny. Jak wampir wysysam życie i
kolory ze wszystkiego, co mnie otacza, nawet jeśli tego nie chcę.
Jesteś... dla mnie wszystkim.
Ritsu
znieruchomiał, a on sam zamknął oczy, więc nie potrafił ocenić
jak chłopak zareagował.
-
Myślisz, że twoje przepraszam coś zmienia? - usłyszał w końcu
po długiej ciszy - Hipokryta. W porządku, pojadę na tą wycieczkę,
skoro tak bardzo tego chcesz...
Jakaś
jego część odetchnęła z ulgą. Nie tak chciał to rozwiązać.
Nie tak miało być. Ale... Chyba przekazał wiadomość? Nie chciał
puszczać. Ritsu jest taki ciepły. Mimo to zmusił ręce, by
rozluźniły uścisk i wstał z kanapy.
-
Chciałbym iść do fryzjera - mruknął chłopak po chwili
niezręcznej ciszy - Mao chce urządzić dla mnie przyjęcie
urodzinowe, więc muszę jakoś wyglądać.
-
Jesteś pewien że chce, a nie jest zmuszony?
Uchylił
się przed poduszką lecącą w jego stronę.
-
Skoro już chcesz szastać pieniędzmi to daj mi na fryzjera.
-
Pójdziemy obaj. Ja też muszę ściąć włosy.
Tygodnie
rekonwalescencji minęły mu zaskakująco szybko. Chociaż postawił
pewne kroki na drodze naprawy relacji z Ritsu, nadal większość
czasu siedział sam, dla odmiany opatulając się kocem i tuląc
misia. Co z niego za dorosły, że tak spędza swoje dni? Poza
czasem, gdy gotował czy wychodził z bratem do sklepu jedyne co
robił to wpatrywał się w list. Czuł podekscytowanie, gdy widział
że jego palce naprawdę zaczynają wyglądać lepiej. To znaczyło,
że spotkanie z Eichim było coraz bliżej. Tak bardzo chciał go
zobaczyć. Wcześniej zadzwonił do pani Anabeth z prośbą, by
przekazała mu przy pierwszej okazji datę, kiedy znów będzie w
pracy. Chociaż zrobił się dziwnie czerwony gdy myślał o tym, co
kobieta mogła pomyśleć o jego relacjach z mężczyzną, niemal
skakał z radości gdy zobaczył wiadomość, że Eichi został
poinformowany. W końcu nadszedł dzień. Dzień, w którym założył
pachnący garnitur i wyszedł z domu. Wieczór był naprawdę piękny
jak na jesienną porę. A może to on postrzegał świat inaczej?
Nawet wejście do lokalu, które zwykle go odpychało, tym razem
miało jakąś pozytywną aurę. Ledwo wszedł do środka zaczął
się rozglądać na wszystkie strony. Szukał znajomej złotej
grzywy, która zdawała się promienieć światłem. Jego serce
zabiło żywo, gdy dostrzegł go pod swoim podestem. Niemal do niego
podbiegł.
-
Witaj, mój drogi - przywitał go Eichi - Cieszę się, że dotarłeś.
-
Eichi.
Włożył
w jego imię całą tęsknotę za mężczyzną jaką odczuwał.
Blondyn uśmiechnął się i wskazał ręką na parawan.
-
Mamy jeszcze chwilę, czyż nie? Chodźmy gdzieś, gdzie nie ma tylu
gapiów.
Nagle
Reiowi przemknęła myśl, że przecież to musi dziwnie wyglądać,
że tak we dwójkę znikają... Kiedy jednak mężczyzna chwycił go
za rękę i pociągnął przestał się nad tym zastanawiać. Zeszli
po schodach i weszli do garderoby. Kiedy Rei zamknął za nimi drzwi
i odwrócił się w stronę Eichiego ten niespodziewanie przyciągnął
go do siebie. Ich wargi spotkały się w namiętnym pocałunku. Pod
Sakumą niemal ugięły się kolana. Pozwalając sobie na odrobinę
swobody objął blondyna ramionami za szyję. Ten się tylko
uśmiechnął i kontynuował całowanie. Umysł Reia stał się
pusty. Całe jego ciało wypełniała tylko ekstaza płynąca z
bliskości. Czuł się żywy. Niemal zachłysnął się powietrzem,
gdy Eichi przesunął pocałunki na jego szyję. Odchylił głowę do
tyłu by ułatwić mu dostęp. Nawet się nie zorientował, że od
jakiegoś czasu siedzi na stole. Eichi z szelmowskim uśmiechem
poluzował jego krawat.
-
Zdejmij marynarkę - wyszeptał tuż przy jego uchu.
Rei
posłusznie zdjął rzeczoną część odzieży. Eichi zdjął mu
krawat z szyi i rozpiął pierwsze dwa guziki koszuli. Całe ciało
czarnowłosego płonęło. Nie wiedział, co się dzieje. Nigdy nie
doświadczył... czegoś takiego. Ciężko oddychał, pragnął
więcej. Gdzieś na skraju umysłu majaczyła mu myśl, że ma pracę,
ale zniknęła równie szybko jak się zjawiła. Blondyn dotykał
jego klatki piersiowej przez materiał. Rei ledwo kontrolował głos.
Mimo to, kiedy poczuł jak Eichi rozpina jego pasek z jego ust
wydobyło się głośne westchnienie. Widząc jego zawstydzenie tym
dźwiękiem mężczyzna znów go pocałował. Nigdy... nie sądził,
że tego pragnął. Ale teraz, kiedy to się działo, czuł jakby
czekał na to od dawna. Materiał spodni zsuwał się powoli z jego
nóg. Poczuł jak krew napływa mu do twarzy w wyniku sensacji, jaką
to w nim wywoływało, ale Eichi zdawał się być tym rozbawiony.
Kiedy czarne nogawki spoczęły na krześle obok Rei poczuł ciepły
dotyk na swoich udach. Nie udało mu się powstrzymać cichego
okrzyku zaskoczenia. Od kolan aż po sfery stanowczo zbyt blisko jego
krocza - palce Eichiego krążyły w tą i wewtą, tworząc
fantazyjne szlaki które paliły go żywym ogniem. Nadal obejmował
go w szyi, więc wykorzystał to by samemu zainicjować pocałunek.
Poczuł jak samymi opuszkami palców blondyn dotyka go pod bielizną.
Musiał oprzeć czoło o jego ramię żeby wytrzymać intensywność
uczucia. Był niemal rozczarowany, gdy po chwili Eichi wrócił do
tworzenia szlaczków na jego udach. Nie tam chciał być dotykany.
-
Przestań... się bawić, dobrze? - wyrwało się z jego ust.
Chciał
żeby przeszedł dalej. Chciał go dotykać. Chciał być dotykanym.
Tak bardzo go pragnął. Tak szalenie za nim tęsknił. Wyczuł, że
coś jest nie tak kiedy spojrzał w błękitne tęczówki. Było w
nich coś... Nagle Eichi odsunął się od niego.
-
Jak sobie życzysz - powiedział z uśmiechem, skłonił głowę i
odwrócił się na pięcie.
Nawet
dźwięk zamykanych drzwi nie był w stanie obudzić Reia. Jego umysł
się zatrzymał. Pojedyncza myśl nie ośmieliła się wysunąć
kończyny i zakłócić kompletnej pustki panującej w jego głowie.
Dopiero cios jakby dostał z półobrotu w brzuch przywrócił mu
kontakt z rzeczywistością. Przed oczami miał zamazany obraz. Czuł
w ustach kwas. Po chwili spostrzegł, że wymiotuje. Wśród myśli,
które jak gniazdo szerszeni próbowały rozerwać jego głowę na
kawałki dominowało jedno uczucie - upokorzenie. Zrozumiał, co się
stało. Jak łatwa kurwa rozłożył przed nim nogi... podczas gdy
Eichi chciał go tylko trochę podręczyć.
-
Ha... Haha... Hahahahahaha...
Idiota.
Idiota. Idiota. Wystarczył list i misiek żeby go kupić. Żałosne.
Zasłużył sobie. Dobrze mu tak.
-
Rei, czemu nie... Co tu się stało?!
Głos
jego przełożonej docierał do niego jak przez mgłę. Spojrzał na
nią, z całego serca życząc sobie by zostawiła go w spokoju.
-
Wstań, chłopcze, no dalej...
Poczuł
ręce, które ciągnęły go do góry. W przypływie gniewu wyrwał
się im. Wstał o własnych siłach, po czym wziął części ubrania
które wcześniej Eichi odłożył na bok, byle jak założył je na
siebie i nie słysząc nawet głosu ludzi, których nagle zjawiło
się aż zbyt wielu po prostu wyszedł, nie oglądając się za
siebie. Kiedy przechodził przez salę usłyszał dźwięki
fortepianu. Był tak pusty, że rozeszły się echem w jego głowie.
Dopiero po dłuższym czasie spędzonym poza lokalem zauważył, że
pada. Jego mokre włosy były naprawdę zimne. Cóż za dramatyczna
scena dla dramatycznego bohatera. Czy to ten moment, gdy zaczyna
płakać? Za późno, płacze już od dawna, tylko nie widać tego
przez deszcz.
Gdyby
był dramatycznym bohaterem zapewne spędziłby teraz kilka dni w
łóżku, bezcelowo leżąc i czując się pustym w środku po tym,
jak książę go porzucił. Z tym, że on to robił nawet zanim
książę się zjawił... Czy to go kwalifikuje? Co się będzie
oszukiwał, jest jak jedna z tych przesadzenie romantycznych głównych
bohaterek, która traci sens życia bo jej chłopak wolał inną. Z
tym, że on nie posiadał tego sensu już na starcie. Czy to go
stawia niżej czy wyżej? Nie miał ochoty tego roztrząsać, a
jednak jego myśli wracały do tego idiotycznego porównania niczym
zacięta płyta. Przemoczony do ostatniej nitki wrócił do domu i
pierwsze co zrobił to rzucił się w objęcia Ritsu. Chociaż
chłopak przeklinał, że zaleje mu całą pościel, objął
starszego brata i pozwolił mu poleżeć tak przez jakiś czas.
Wiedział,
gdzie popełnił błąd. Twierdząc, że poszukuje pomocy, pragnął
przyjemności. Nic dziwnego, że pomoc innych go odrzucała. Nigdy
nie sądził, że pożąda mężczyzn, ale też nie zakładał że
woli kobiety. Po prostu aspekt życia zwany związkami nigdy nie
zaprzątał jego głowy. Jak widać, powinien był. Może wtedy by
nie dał się tak upokorzyć. Najgorsze w tym było jednak to, że...
bez niego nie miał siły. Również by uciec przed samym sobą.
Kiedy udało mu się doczłapać do własnego pokoju, zdjąć
przemoczone rzeczy i położyć do łóżka jego ciało nie wiedząc
co robić wróciło do stanu sprzed szoku. Kiedy tylko zamykał oczy,
znów czuł ten dotyk, od którego cały topniał. Błagał, żeby to
się skończyło... Ale ciało ani myślało go słuchać. Jego
dłonie same podążały szlakiem pozostawionym przez Eichiego. Z
jego ust wydobywały się westchnienia przepełnione pożądaniem.
Kiedy ujrzał białą substancję na bandażach, a jego organizm
odpłynął w stan błogiego odprężenia poczuł jeszcze silniejszy
wstręt do samego siebie.
Minął
czas. Pewien okres czasu. Być może dni, być może tygodnie. A może
nawet miesiące. Wycieczka Ritsu zbliżała się wielkimi krokami, a
chłopak był podekscytowany na samą myśl o niej. Fakt faktem część
oszczędności zniknęła, ale bynajmniej nie żałował tego
wydatku. Obaj z Mao radośnie planowali, co kupią i co zjedzą
podczas tygodniowego wyjazdu. Rei czasem siadywał z nimi w salonie,
powstrzymując co dziksze pomysły swojego młodszego brata. Zdawać
by się mogło, że wszystko zmierza ku lepszemu. Ritsu jednak nie
ufał melancholii, która otaczała starszego Sakumę. Było w niej
coś, co niepokoiło go. Co jakiś czas widywał go skrobiącego po
kartce papieru, skreślającego wszystko i piszącego od nowa.
Chociaż zachowywał się w porządku, pustka wciąż kryła się w
jego wzroku. W dzień wyjazdu Rei odprowadził ich oboje na miejsce
spotkania. Była tam również mama Mao, która wyglądała na
zadowoloną z tego co widzi. Rei podszedł do niej i wręczył jej
coś. Kobieta wyglądała na zaskoczoną, ale przyjęła przedmiot.
Wyglądał jak koperta. Po tym Rei podszedł do niego i z całej siły
go przytulił.
-
Hej, wracam za tydzień, wiesz? - Ritsu nieśmiało poklepał go po
plecach.
-
Wiem. Bądź grzeczny. Nie sprawiaj problemów. Będziesz szczęśliwy.
Ritsu
spojrzał na niego zaskoczony.
-
Coś nie tak? Dziwnie wyglądasz.
-
Wszystko w porządku. Nie martw się o mnie. Baw się dobrze.
Pocałował
go w czoło. Ritsu chciał go zatrzymać, ale Mao pociągnął go w
stronę autokaru.
-
Musimy wsiadać! - oznajmił głośno.
-
Do zobaczenia za tydzień! - krzyknął Ritsu, ale nie doczekał się
odpowiedzi.
Rei
odwrócił się na pięcie i odszedł.
Znów
postawił krok w znajomym lokalu. Jego stylizowane na dwudziesty wiek
wnętrze jak zwykle przepełniło go odrazą. W jego prawym uchu
widniała kolekcja kolczyków, które robił sobie jak głupi żeby
tylko przestać myśleć. Nie potrafił wyrzucić pierścionka, który
od niego dostał, dlatego zawiesił go sobie na łańcuszku. Nic się
nie zmieniło. Powietrze wciąż przesycone było paskudnym smrodem
papierosów i alkoholu, wszędzie rozlegały się szepty i brzdęk
wymienianych w grach monet. Za porysowanym barem barman z martwym
wzrokiem przygotowywał kolejne drogie drinki stawiane łatwym
kobietom. W tej atmosferze, na niewielkim podeście umiejscowionym w
kącie wielkiej sali grał na fortepianie. Jego odziane w czarne
rękawiczki palce z gracją wydobywały dźwięki z instrumentu.
Czekał. Szaleństwo jego życia spotkało się z obłędem umysłu i
razem tańczyły walca. Jak przystało na tchórza, skapitulował,
oddał wszystko co miał i czeka na egzekucję.
Żałuję
tak bardzo, że mógłbym umrzeć
A
jednocześnie wciąż tego pragnę
Zatrzymaj
moje szaleństwo
I
ukróć moje cierpienia
Na
dworze znów padało. W mroku tylnej uliczki nawet anioły tracą
swój blask. Przytulił się do jedynego ciepła, którego pożądał.
Tylko on jeden mógł go uzdrowić. Ale ten, kto wie jak uzdrawiać,
wie też jak zabijać. Gdyby dostrzegł tych dookoła siebie...
Zamiast obsesyjnie gonić za iluzją... Może ta historia miała by
happy end. Zamiast tego zimna stal przyłożona do skroni i ciepły
uśmiech, który tak bardzo ukochał.
Ahh,
zaprawdę byłeś aniołem
A
twe zakrwawione pióra udekorują mój bezimienny grób
*deep sigh* G U R L
OdpowiedzUsuńjako że dopiero niedawno weszłam /hehe/ głębiej w enstar i sobie przypomniałam, że napisałaś reichi to żem tutaj przypędziła
eichi ty szmato
i w sumie mogłabym zakończyć ten komentarz ALE rany, strasznie mi się podoba cała kreacja i pomysł tego opowiadania. jest takie kurwa w punkt. w sensie patos i wyniosłość w opowiadaniu tak dobrze wpasowują się w historię i ich postacie że mi dobrze na serduszku
rei pianista, mów do mnie więcej. rei sam wychowujący ritsu i biorący ogromny ciężar na plecy LIKE JEZUSKU CHRYSTUSKU REI KOCHAM CIĘ /dławi się krwawymi łzami/
osobiście nie lubię ritsu, jest dla mnie zbędną postacią. w sensie jest mi potrzebny tylko do ritsumao (black ty szujo XD) i jakbym miała wybrac jedną wadę reia to właśnie ten debilny kompleks brata, ale to kurwa dobrze wygląda w opowiadaniach o takim klimacie i OOOO JAK MI DOBRZE
trochę chciałabym się więcej dowiedzieć o eichim, znaczy pewnie wtedy ten klimacik podchodzący pod schizę by nie był aż tak wybijający ALE I TAK JESTEM CIEKAWA YÓ NOŁ
/myślałam, że się jednak ruchną no weź *kaszelek gruźlika*/
chciałabym żeby rei był szczęśliwy moje bubu zasługuje na złoto i diamenty ;______;
dawno nie czytałam fanficzków, a ten mi zrobił dobrze, mam nadzieję że cię nie przerażę takich randomem, ale musiałam
przesyłam lovuszki <3