Stolica
cesarstwa Kou była tego dnia przepełniona nienaturalną ciszą. Nad
opustoszałymi ulicami unosiło się widmo żaru emitowanego przez
długo i intensywnie nagrzewające się kamienie. Bezlitosne
promienie słońca siekały karki i głowy nielicznych przechodniów,
jakby nakłaniając ich do szybszego powrotu do domowego zacisza.
Matki pozamykały swoje dzieci w domach, nie chcąc by zrobiły sobie
krzywdę lub by coś im się stało w tym upale. Każdy trzymał się
z daleka od dzielnicy hodowlanej, której zwykle ciężki do
zniesienia zapach tego dnia był wręcz zabójczy. Nikt nic nie
kupował ani nie sprzedawał. Handel właściwie zamarł, gdyż kupcy
nie mieli siły ani ochoty wystawiać choćby czubka buta w zasięg
promieni słonecznych. Liczni członkowie karawan szukali schronienia
pod drzewami i w przepełnionych ludźmi gospodach. Jednym słowem,
wszyscy szukali jakiegoś sposobu, by przetrwać żar lejący się z
nieba.
Pałac
rodziny królewskiej również przyciągał wielu ludzi. Tam też
było upiornie gorąco, jednak w przeciwieństwie do domów czy
gospod, pod kamiennymi posadzkami płynęły naturalne wody,
chłodzące litą skałę, a wiec i wnętrza pomieszczeń. Pewnie
wpuszczono by więcej ludzi aniżeli tylko kilkoro uprzywilejowanych
magnatów kupieckich, gdyby nie jeden podstawowy problem - Kouen,
chyba w zmowie z pogodą, wstał lewą nogą, a jego bezgraniczna i
wszechogarniająca irytacja nie zachęcała potencjalnych petentów
do rozmowy. Do tego na ten dzień przypadały wszystkie najważniejsze
raporty. Chociaż wie, ze odbieranie ich, prowadzenie korespondencji
i zajmowanie się sprawami mieszkańców należy do jego obowiązków,
zdecydowanie wolałby poświęcać ten czas na studiowanie swych
ukochanych ksiąg. To znaczyło mniej więcej tyle co podwojony
wkurwus maksimus. A słoneczko swoje, szczodrze częstowało miasto
swymi promieniami, nadając już i tak ciężkiej atmosferze w pałacu
dodatkowego zaduchu. Po haczykowatych nosach zastępów doradców i
innych urzędników spływały krople potu. Straż pałacowa
reprezentowała sobą obraz nędzy, biedy i rozpaczy, gotując się
żywcem w ciężkich, nieraz metalowych pancerzach. Tylko sama
rodzina królewska jakoś się trzymała, gdyż Alladynowi udało się
przekonać Judala, by chociaż tyle zrobił na poprawę humoru
najstarszego z Renów i ochłodził powietrze dookoła niego. Alibaba
stał za plecami Kouena, w odległości odpowiedniej by mu nie
przeszkadzać, ale jednocześnie dość blisko, by słyszeć każde
potencjalne polecenie dla jego osoby. Obserwował petentów
przychodzących do potężnego mężczyzny z lekkim politowaniem.
Biedacy mieli stresa przed tak ważnym spotkaniem, pogoda ich
zabijała, a Kouen dodatkowo mordował i rozczłonkowywał wzrokiem.
Na dokładkę raporty z pola bitwy nie należały do pomyślnych -
Hakuei została zmuszona do wycofania się z ekspansji na wschód,
Hakuryuu również musiał się wycofać... Posłańcy pewnie
odmawiali w duchu modlitwy do swych bogów, by Kouen nie kazał ich
wrzucić do obitej gwoździami beczki i przeturlać po mieście.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy kolejka petentów zmalała do zera, a służący zaczęli znosić potrawy na obiad. Ponieważ Judalowi nie chciało się chodzić, zmuszeni byli choćby w niewielkim stopniu opuścić zimną strefę. Na zewnątrz było zdecydowanie zbyt gorąco, by Alibaba odczuwał jakiś wielki apetyt, jednak wmusił w siebie trochę owoców, chcąc się nawodnić.
-
Głoodny jestem…. - jęknął Alladyn, wtulając się bardziej w
Judala. Jeśli chciał zostać w strefie zimna, nie mógł iść po
jedzenie.
-
Tylko byś żarł – warknął w odpowiedzi czarnowłosy – Dieta
dobrze ci zrobi.
W
oczach Alladyna pojawiły się łzy. Starszy magi przez chwilę
walczył z jego spojrzeniem, jednak w końcu wziął go na ręce i
zaniósł do stołu. Przyniósł ze sobą ponowne ochłodzenie. A
wcześniej nie chciało mu się wstać… Kto jednak oparłby się
smutkowi małego Alladyna? Na pewno nie Judal. W jego oczach widać
było zmieszanie połączone z rozczuleniem gdy patrzył, jak
dzieciak z radością rzuca się na miski z owocami. Ale ich dziwna
zażyłość to materiał na osobny tekst.
Alibaba zerkał co chwila na popijającego sok Kouena. Rzadko się zdarza, by ten bez konkretnego powodu był aż tak zdenerwowany. Pewnie gdyby zapytał, mógłby dowiedzieć się co się stało, jednak wolałby zrobić to na osobności... A tak się składa, że na nią nie było szans.
Wkrótce
wrócili do pracy. Teraz przyszedł czas na czytanie i podpisywanie
edyktów, dokumentów, zatwierdzanie sprawozdań podatkowych i całej
reszty tej papierkowej roboty. Godzina była już grubo po południu,
gdy w pogodzie dało się zaobserwować zmiany - choć słońce nadal
grzało tak samo, temperatura zdawała się być jeszcze wyższa
przez rosnącą wilgotność powietrza. Nawet strefa zimna Judala
powoli traciła zbawienne działanie. Na horyzoncie zaczęły zbierać
się chmury, na początku strzępiste i szarawe, z czasem jednak
nabrały masy i ciemnych kolorów. Ich złowrogi kształt w oczach
ludzi wyglądał jak wybawienie od męki tego nieznośnego upału,
Alibaba jednak z niepokojem patrzył na ciemniejące niebo. Gdy
robota papierkowa na ten dzień się zakończyła, słońca już nie
było widać za chmurami.
Po
oficjalnym zakończeniu Alibaba udał się do swojego pokoju. Po
drodze obserwował krzątającą się służbę, uprzątającą co
bardziej kruche czy uszkodzone przedmioty z ogrodu. Był on chlubą
Kouena i oczkiem w oku wszystkich Renów, więc gdyby przewidywana
burza coś uszkodziła, konsekwencje mogłyby być nieciekawe.
Dlatego sprzątano. Nikt nie wchodził Alibabie w drogę, gdy
przemierzał korytarze na pietrze. Wszyscy już przywykli do tego, ze
mieszka w sekcji przeznaczonej dla najbliższych cesarzowi. W końcu
dotarł na miejsce. Zamaszystym ruchem otwarł drzwi na oścież,
pobudzając powietrze w środku do ruchu. Ten pokój, choć z pięknym
widokiem na ogród i miasto, miał podstawową wadę - 3/4 dnia
spędzał w pełni promieni słonecznych.
Saluja
rzucił się na łóżko. Odsunął od siebie kołdrę tak daleko,
jak tylko się dało, po czym rozłożył się plackiem na plecach.
Dzisiaj nici z treningu na dziedzińcu. Judal i Alladyn pewnie się
ucieszą, w końcu będą mieli ten czas tylko dla siebie i swoich
książek, jednak on czuł jakąś pustkę. Jego przyjaciele byli
daleko. Odciął się od nich, by chronić swoja ojczyznę. A
teraz... Bez nich nie ma co robić.
Jego
rozmyślania przerwały głosy za drzwiami. Zapewne Kouen wraz ze
swoją świtą złożoną z wasali i Koumeia wraca do swoich pokoi.
Odczekawszy chwile, aż wszystko się uspokoi Saluja zamknął oczy,
oddając się w objęcia słodkiego lenistwa. Nim się spostrzegł
zasnął, wyczerpany ciężkim dniem.
Tym, co go obudziło, był zimniejszy podmuch wiatru na skórze. Przez niezamknięte okno do środka wpadał chłodny wicher, wprawiając w ruch długie zasłony. Gdy blondyn wstał i przetarł zaspane oczy, ujrzał jak pierwsze krople deszczu spadają na ziemię. Wkrótce zamiast ciszy słyszał szum wody spadającej z nieba. Niosła ze sobą tak przyjemne ochłodzenie, że nie bacząc na fakt że pozwala, by deszcz wpadał przez okno do jego pokoju, stał tak i rozkoszował się wilgocią na skórze. Dopiero pierwsze echo odległego grzmotu zdjęło jego serce grozą. Błyskawicznie odsunął się od okna, zamykając je i zasłaniając zasłonami. Tak bardzo pragnął, by się po prostu przesłyszał. By to wcale nie był grzmot, by to nie była typowa burza...
Niestety,
modlitwy nie wystarczyły by powstrzymać wyładowania elektryczne.
Zaniepokojony Alibaba siedział na łóżku i starał się nie
słuchać. Był tak skupiony na swojej czynności, ze gdy ktoś
niespodziewanie zapukał do jego drzwi, wrzasnął krótko ze
strachu.
-
Wołałem cię, smarkaczu - usłyszał zirytowane warknięcie Kouena.
Alibaba
ociągał się nieco, nie mając zbytniej ochoty słuchać ochrzanu
ze strony Kouena, jednak gdy ten ponowił walenie w drzwi, niechętnie
wstał i otworzył.
-
Przepraszam, nie słyszałem. Spałem - powiedział cicho,
spuszczając głowę w dół na znak przeprosin.
-
Nieważne - odparł Kouen, obrzucając go spojrzeniem od stop do
głów. Faktycznie spał, wiec powinien wyglądać całkiem
wiarygodnie... - Wpuść mnie.
Saluja
posłusznie zrobił mu przejście. W pokoju było duszno, w końcu
zamknął okno nim zdążyło się porządnie wywietrzyć, jednak
Alibabie to nie przeszkadzało. Kouen jednak pierwsze co zrobił to
podszedł do okiennic i odsłonił je idealnie w momencie, gdy niebo
rozświetliło uderzenie pioruna.
-
Z-zasłoń, d-d-dobrze...? - wyjąkał blondyn, zatykając uszy by
nie słyszeć grzmotu. Cały zbladł i skulił się gdy ten nastąpił
szybko po rozbłysku. Pioruny uderzają gdzieś blisko.
-
Coś nie tak, smarkaczu? - mimo określenia w jego oczach widać było
cień zaniepokojenia.
-
N-nie, wszystko- Iiiik! - pisnął blondyn, gdy pomiędzy błyskiem a
grzmotem nie było właściwie żadnej różnicy w czasie.
Najstarszy
z Renów przyglądał mu się uważnie, gdy blady jaki ściana starał
się odsunąć od okna i drzwi najdalej jak tylko się da. Oba, i
okiennice i drzwi były otwarte w ramach wietrzenia pokoju z zaduchu.
Kouen powoli podszedł do kulącego się w kącie Alibaby.
-
Boisz się piorunów? - zapytał z lekką kpiną w głosie. W oczach
blondyna pojawiły się łzy upokorzenia i z uporem kręcił głową
na nie. Kłam jego słowom zadał następny grzmot, który tak go
zjeżył, że gdyby miał futro wyglądałby jak kuleczka z sierści.
Schował wtedy twarz przed Kouenem nie chcąc, by ten to widział. By
go wyśmiał, że jest słaby.
Jakież
wielkie było jego zaskoczenie, gdy zamiast prześmiewczego śmiechu
usłyszał trzask zamykanego okna. Nieśmiało zerknął na
najstarszego z Renów, który jednym szybkim szarpnięciem zasunął
zasłony, po czym ruszył do drzwi. Stanął przy nich, zerknął
krótko na Alibabę, po czym wyszedł z pokoju. Drzwi zostawił lekko
otwarte, tylko tyle by w środku była jakaś cyrkulacja powietrza.
Saluja ciężko oddychał, nadal narażony na słuchanie dźwięków
tak charakterystycznych dla burzy. Dlaczego nie może zwyczajnie
padać? Czemu zawsze musi grzmieć?
Po
kilku minutach zebrał się w sobie i rozplątał ze zgrabnej
kuleczki, jakiej formę przyjął w geście obronnym. Drzwi zostawił
jak były, jednak powolnym krokiem przeszedł przez pokój i rzucił
się na łóżko. Tam zawinął się w pościel i ułożył tyłem do
drzwi, by nie widzieć błysków. Musiał jednak co jakiś czas
przewracać się na drugą stronę, gdyż wszystko zaczynało go
boleć. Gdy nadszedł czas na zmianę pozycji przeturlał się na
prawy bok i wrzasnął. W przejściu stał Kouen, obładowany jakimiś
zwojami, a za nim w malowniczy sposób widać było z 5 piorunów
naraz.
Czerwonowłosy szybko wszedł do środka i odłożył swoje wyposażenie na biurko. Potem podszedł i ponownie przymknął skrzydło do akceptowalnego poziomu. Z jakiegoś powodu Alibaba nie widział go za dobrze, jednak zrozumiał dlaczego dopiero gdy Ren skupił się na nim.
-
Nie płacz, smarkaczu – wymamrotał, usiadłszy obok niego na
łóżku. Widząc, że jego pocieszenie raczej nie spełniło swojej
roli, siedział tak dalej i świdrował blondyna wzrokiem.
Alibaba
z zawstydzeniem ocierał oczy. Jak mógł rozpłakać się przy
Kouenie? Zawsze miał o nim niską opinię, a teraz…? Jest już
skończony.
Czerwonowłosy
wpatrywał się w niego intensywnie, zwiększając odczuwane
upokorzenie. Okey, na tym gruncie poległ, ale czy on musi się gapić
tym spojrzeniem mówiącym ,,Jesteś żałosnym śmieciem''? Alibaba
zakrył się po czubek głowy kołdrą, nie chcąc czuć tego wiertła
z oczu na swojej skórze. Dodatkowo odwrócił się z powrotem na
lewy bok, nie zważając na ból.
-
Smarkaczu – powiedział Kouen – Odwróć się.
Nie
reagował na polecenie, wręcz przeciwnie. Bardziej zawinął się w
pościel. Nastąpiła chwila ciszy. Może odpuści…?
Po
chwili jednak poczuł jak coś ciężkiego siada na łóżku, w
dodatku po tej stronie, w którą był obrócony… Silna dłoń
zdjęła kołdrę z jego głowy, a twarz okalana czerwonymi kosmykami
była niebezpiecznie blisko jego własnej. Nie zdążył jednak się
odsunąć, gdy ich wargi zetknęły się w delikatnym, acz
ogłupiającym pocałunku. Trwał tylko ułamek sekundy, jednak
Alibabie zakręciło się w głowie. Nie wyczuwając sprzeciwu Kouen
ponownie przysunął się do niego, jednak nie zdążył znów go
pocałować gdy okno z hukiem się otwarło, a wyjątkowo silny
grzmot rozbrzmiał w całym pomieszczeniu. Wrzask Salujy obudziłby
zmarłego, a sam blondyn zupełnie nieświadomie wtulił się w
większe ciało.
-
Cii – wyszeptał Kouen, nieco zaskoczony sytuacją. Szybko jednak
się przystosował i zaczął głaskać chłopaka po głowie –
Spokojnie. Póki tu jestem, nic ci nie grozi. Nie bój się.
Ponownie
spróbował pocałunku. Alibaba nie stawiał żadnego oporu, zbyt
przerażony by się nad czymkolwiek zastanawiać. Kouen przysunął
go jeszcze bliżej, pozwalając się objąć całym ciałem. Uścisk
ten zacieśniał się wraz z intensywnością odgłosów burzy na
zewnątrz. Delikatnie całował blondyna po twarzy, skubał ucho,
szyję… Wplótł palce w jego włosy, łagodnie odklejając głowę
Alibaby od swojego zagłębienia w mostku.
-
Nie musisz się niczego bać – powiedział, patrząc mu głęboko w
brązowe oczy – Jestem tu. Z tobą.
Kouen
skupił całą uwagę Salujy na sobie. Blondyn w końcu podchwycił
nastrój i pod wpływem pocałunków Rena cicho mruczał, przesuwając
palcami po jego plecach. Kouen powoli odklejał go od siebie,
układając bardziej w pozycji leżącej. Gdy Alibaba w końcu leżał,
wziął się za ściąganie z niego bluzki, jednocześnie owiewając
jego szyję gorącym oddechem.
-
Właśnie tak – mruczał – Skup się na mnie. Patrz na mnie. Myśl
o mnie.
Jego
niski, gardłowy głos tuż przy uchu podniecał Alibabę. Powoli
dźwięki otoczenia przestały do niego w ogóle docierać, myślał
tylko o rozpalonym ciele nad sobą. O tym umięśnionym, potężnym
mężczyźnie, który właśnie skubał zębami jego sutki. Jęknął
cicho, nie potrafiąc zapanować nad głosem. Chciał zerwać z niego
ubrania i dać się porwać temu szaleńczemu rytmowi, który Kouen
tak uwielbiał. Temu, który tak dobrze definiował Rena. Pełnemu
opanowania i agresji, szaleństwa i metodyczności. Tresuje i
nagradza Alibabę w jednym. Gdy powoli zjeżdżał niżej, blondyn
już nie potrafił w ogóle powstrzymać głosu. Tak jak zwykle
poddał się całkowicie, pozwalając by te wszystkie upokarzające
dźwięki opuściły jego gardło.
-
Przest- star- - szeptał, gdy usta Kouena zawędrowały do
najwrażliwszego miejsca – Nie baw się…
-
Mam się nie bawić – wymruczał Ren – Przekonaj mnie.
Nie
mogąc zrobić nic więcej Alibaba wplótł palce w czerwone włosy i
poddał się najsłodszej torturze. Spełnienie przyszło nagle i
błyskawicznie, jednak wiedział, że na tym zabawa się nie kończy.
Ogień
płonący w ciemnych oczach Kouena rozpalił go na nowo. Ta
uwodzicielska, dominująca strona imperatora Kou była zbyt
pociągająca, by pozostać obojętnym. Alibaba ciężko dyszał,
nadal dochodząc do siebie po niedawnym orgazmie, Kouen jednak nie
miał w planach dać mu odpocząć. Zamiast tego przygotowywał go na
danie główne w repertuarze na ten wieczór.
-
Pos… piesz się… - blondyn był już na skraju. Widział to
zadowolenie w oczach mężczyzny, gdy prosił o więcej. Gdy prosił
o niego.
Nie
trzeba mu było długo powtarzać. Od razu przeszedł do rzeczy,
wchodząc powoli, acz nie zbyt powoli. Tak jak zawsze, mimo
początkowej łagodności w końcu stracił nad sobą kontrolę.
Przyspieszył tempo tak bardzo, że Alibabie kręciło się w głowie
od nadmiaru wrażeń. Czuł się jak na karuzeli albo
rollercoasterze, a kolejne spełnienie tylko dokończyło dzieła.
Stracił przytomność, tak po prostu odpłynął w ciemność.
Obudził się dopiero nad ranem. Gdy Kouen do niego przyszedł nie było aż tak późno, ale z pewnością był wieczór. Tak długo spał…? I co się właściwie stało? W miarę przypominania sobie wszystkiego czerwieniał od stóp po czubki włosów. Płakał przed Kouenem. Teraz to już w ogóle będzie go miał za babę! No tylko się obejrzy a Ren pożyczy od Sindbada sukienkę, którą ten kupił dla Jafara… I zasnął zaraz po! Koszmar, normalnie koszmar... W natłoku własnych myśli nie zauważył, że obejmujące go ramię jest przygniatane, co poskutkowało obudzeniem Kouena.
-
Już nie śpisz? - zapytał, patrząc na niego badawczo.
-
N-nie… - wymamrotał w odpowiedzi Alibaba.
Zapadła
niczym nie przerywana cisza.
-
Jeszcze czegoś się boisz? - zapytał znienacka Kouen. Saluja aż
podskoczył.
-
K-kilku rzeczy…
-
Odpowiedz mi o nich.
I
tak spędzili poranek po burzy, na monologu Alibaby na temat własnych
lęków.
-
A, i Kouen! - krzyknął w pewnym momencie blondyn.
-
Tak?
-
Ja… dziękuję – wyszeptał zawstydzony chłopak, po czym
delikatnie cmoknął mężczyznę w policzek.
-
Smarkaczu… - mruknął Kouen – Rozumiem, żeś gotów na kolejną
rundkę.
-
Iiiiik!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz