sobota, 23 stycznia 2016

Alibaba i burza

Stolica cesarstwa Kou była tego dnia przepełniona nienaturalną ciszą. Nad opustoszałymi ulicami unosiło się widmo żaru emitowanego przez długo i intensywnie nagrzewające się kamienie. Bezlitosne promienie słońca siekały karki i głowy nielicznych przechodniów, jakby nakłaniając ich do szybszego powrotu do domowego zacisza. Matki pozamykały swoje dzieci w domach, nie chcąc by zrobiły sobie krzywdę lub by coś im się stało w tym upale. Każdy trzymał się z daleka od dzielnicy hodowlanej, której zwykle ciężki do zniesienia zapach tego dnia był wręcz zabójczy. Nikt nic nie kupował ani nie sprzedawał. Handel właściwie zamarł, gdyż kupcy nie mieli siły ani ochoty wystawiać choćby czubka buta w zasięg promieni słonecznych. Liczni członkowie karawan szukali schronienia pod drzewami i w przepełnionych ludźmi gospodach. Jednym słowem, wszyscy szukali jakiegoś sposobu, by przetrwać żar lejący się z nieba.
Pałac rodziny królewskiej również przyciągał wielu ludzi. Tam też było upiornie gorąco, jednak w przeciwieństwie do domów czy gospod, pod kamiennymi posadzkami płynęły naturalne wody, chłodzące litą skałę, a wiec i wnętrza pomieszczeń. Pewnie wpuszczono by więcej ludzi aniżeli tylko kilkoro uprzywilejowanych magnatów kupieckich, gdyby nie jeden podstawowy problem - Kouen, chyba w zmowie z pogodą, wstał lewą nogą, a jego bezgraniczna i wszechogarniająca irytacja nie zachęcała potencjalnych petentów do rozmowy. Do tego na ten dzień przypadały wszystkie najważniejsze raporty. Chociaż wie, ze odbieranie ich, prowadzenie korespondencji i zajmowanie się sprawami mieszkańców należy do jego obowiązków, zdecydowanie wolałby poświęcać ten czas na studiowanie swych ukochanych ksiąg. To znaczyło mniej więcej tyle co podwojony wkurwus maksimus. A słoneczko swoje, szczodrze częstowało miasto swymi promieniami, nadając już i tak ciężkiej atmosferze w pałacu dodatkowego zaduchu. Po haczykowatych nosach zastępów doradców i innych urzędników spływały krople potu. Straż pałacowa reprezentowała sobą obraz nędzy, biedy i rozpaczy, gotując się żywcem w ciężkich, nieraz metalowych pancerzach. Tylko sama rodzina królewska jakoś się trzymała, gdyż Alladynowi udało się przekonać Judala, by chociaż tyle zrobił na poprawę humoru najstarszego z Renów i ochłodził powietrze dookoła niego. Alibaba stał za plecami Kouena, w odległości odpowiedniej by mu nie przeszkadzać, ale jednocześnie dość blisko, by słyszeć każde potencjalne polecenie dla jego osoby. Obserwował petentów przychodzących do potężnego mężczyzny z lekkim politowaniem. Biedacy mieli stresa przed tak ważnym spotkaniem, pogoda ich zabijała, a Kouen dodatkowo mordował i rozczłonkowywał wzrokiem. Na dokładkę raporty z pola bitwy nie należały do pomyślnych - Hakuei została zmuszona do wycofania się z ekspansji na wschód, Hakuryuu również musiał się wycofać... Posłańcy pewnie odmawiali w duchu modlitwy do swych bogów, by Kouen nie kazał ich wrzucić do obitej gwoździami beczki i przeturlać po mieście.

Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy kolejka petentów zmalała do zera, a służący zaczęli znosić potrawy na obiad. Ponieważ Judalowi nie chciało się chodzić, zmuszeni byli choćby w niewielkim stopniu opuścić zimną strefę. Na zewnątrz było zdecydowanie zbyt gorąco, by Alibaba odczuwał jakiś wielki apetyt, jednak wmusił w siebie trochę owoców, chcąc się nawodnić.
- Głoodny jestem…. - jęknął Alladyn, wtulając się bardziej w Judala. Jeśli chciał zostać w strefie zimna, nie mógł iść po jedzenie.
- Tylko byś żarł – warknął w odpowiedzi czarnowłosy – Dieta dobrze ci zrobi.
W oczach Alladyna pojawiły się łzy. Starszy magi przez chwilę walczył z jego spojrzeniem, jednak w końcu wziął go na ręce i zaniósł do stołu. Przyniósł ze sobą ponowne ochłodzenie. A wcześniej nie chciało mu się wstać… Kto jednak oparłby się smutkowi małego Alladyna? Na pewno nie Judal. W jego oczach widać było zmieszanie połączone z rozczuleniem gdy patrzył, jak dzieciak z radością rzuca się na miski z owocami. Ale ich dziwna zażyłość to materiał na osobny tekst.

Alibaba zerkał co chwila na popijającego sok Kouena. Rzadko się zdarza, by ten bez konkretnego powodu był aż tak zdenerwowany. Pewnie gdyby zapytał, mógłby dowiedzieć się co się stało, jednak wolałby zrobić to na osobności... A tak się składa, że na nią nie było szans.
Wkrótce wrócili do pracy. Teraz przyszedł czas na czytanie i podpisywanie edyktów, dokumentów, zatwierdzanie sprawozdań podatkowych i całej reszty tej papierkowej roboty. Godzina była już grubo po południu, gdy w pogodzie dało się zaobserwować zmiany - choć słońce nadal grzało tak samo, temperatura zdawała się być jeszcze wyższa przez rosnącą wilgotność powietrza. Nawet strefa zimna Judala powoli traciła zbawienne działanie. Na horyzoncie zaczęły zbierać się chmury, na początku strzępiste i szarawe, z czasem jednak nabrały masy i ciemnych kolorów. Ich złowrogi kształt w oczach ludzi wyglądał jak wybawienie od męki tego nieznośnego upału, Alibaba jednak z niepokojem patrzył na ciemniejące niebo. Gdy robota papierkowa na ten dzień się zakończyła, słońca już nie było widać za chmurami.
Po oficjalnym zakończeniu Alibaba udał się do swojego pokoju. Po drodze obserwował krzątającą się służbę, uprzątającą co bardziej kruche czy uszkodzone przedmioty z ogrodu. Był on chlubą Kouena i oczkiem w oku wszystkich Renów, więc gdyby przewidywana burza coś uszkodziła, konsekwencje mogłyby być nieciekawe. Dlatego sprzątano. Nikt nie wchodził Alibabie w drogę, gdy przemierzał korytarze na pietrze. Wszyscy już przywykli do tego, ze mieszka w sekcji przeznaczonej dla najbliższych cesarzowi. W końcu dotarł na miejsce. Zamaszystym ruchem otwarł drzwi na oścież, pobudzając powietrze w środku do ruchu. Ten pokój, choć z pięknym widokiem na ogród i miasto, miał podstawową wadę - 3/4 dnia spędzał w pełni promieni słonecznych.
Saluja rzucił się na łóżko. Odsunął od siebie kołdrę tak daleko, jak tylko się dało, po czym rozłożył się plackiem na plecach. Dzisiaj nici z treningu na dziedzińcu. Judal i Alladyn pewnie się ucieszą, w końcu będą mieli ten czas tylko dla siebie i swoich książek, jednak on czuł jakąś pustkę. Jego przyjaciele byli daleko. Odciął się od nich, by chronić swoja ojczyznę. A teraz... Bez nich nie ma co robić.
Jego rozmyślania przerwały głosy za drzwiami. Zapewne Kouen wraz ze swoją świtą złożoną z wasali i Koumeia wraca do swoich pokoi. Odczekawszy chwile, aż wszystko się uspokoi Saluja zamknął oczy, oddając się w objęcia słodkiego lenistwa. Nim się spostrzegł zasnął, wyczerpany ciężkim dniem.

Tym, co go obudziło, był zimniejszy podmuch wiatru na skórze. Przez niezamknięte okno do środka wpadał chłodny wicher, wprawiając w ruch długie zasłony. Gdy blondyn wstał i przetarł zaspane oczy, ujrzał jak pierwsze krople deszczu spadają na ziemię. Wkrótce zamiast ciszy słyszał szum wody spadającej z nieba. Niosła ze sobą tak przyjemne ochłodzenie, że nie bacząc na fakt że pozwala, by deszcz wpadał przez okno do jego pokoju, stał tak i rozkoszował się wilgocią na skórze. Dopiero pierwsze echo odległego grzmotu zdjęło jego serce grozą. Błyskawicznie odsunął się od okna, zamykając je i zasłaniając zasłonami. Tak bardzo pragnął, by się po prostu przesłyszał. By to wcale nie był grzmot, by to nie była typowa burza...
Niestety, modlitwy nie wystarczyły by powstrzymać wyładowania elektryczne. Zaniepokojony Alibaba siedział na łóżku i starał się nie słuchać. Był tak skupiony na swojej czynności, ze gdy ktoś niespodziewanie zapukał do jego drzwi, wrzasnął krótko ze strachu.
- Wołałem cię, smarkaczu - usłyszał zirytowane warknięcie Kouena.
Alibaba ociągał się nieco, nie mając zbytniej ochoty słuchać ochrzanu ze strony Kouena, jednak gdy ten ponowił walenie w drzwi, niechętnie wstał i otworzył.
- Przepraszam, nie słyszałem. Spałem - powiedział cicho, spuszczając głowę w dół na znak przeprosin.
- Nieważne - odparł Kouen, obrzucając go spojrzeniem od stop do głów. Faktycznie spał, wiec powinien wyglądać całkiem wiarygodnie... - Wpuść mnie.
Saluja posłusznie zrobił mu przejście. W pokoju było duszno, w końcu zamknął okno nim zdążyło się porządnie wywietrzyć, jednak Alibabie to nie przeszkadzało. Kouen jednak pierwsze co zrobił to podszedł do okiennic i odsłonił je idealnie w momencie, gdy niebo rozświetliło uderzenie pioruna.
- Z-zasłoń, d-d-dobrze...? - wyjąkał blondyn, zatykając uszy by nie słyszeć grzmotu. Cały zbladł i skulił się gdy ten nastąpił szybko po rozbłysku. Pioruny uderzają gdzieś blisko.
- Coś nie tak, smarkaczu? - mimo określenia w jego oczach widać było cień zaniepokojenia.
- N-nie, wszystko- Iiiik! - pisnął blondyn, gdy pomiędzy błyskiem a grzmotem nie było właściwie żadnej różnicy w czasie.
Najstarszy z Renów przyglądał mu się uważnie, gdy blady jaki ściana starał się odsunąć od okna i drzwi najdalej jak tylko się da. Oba, i okiennice i drzwi były otwarte w ramach wietrzenia pokoju z zaduchu. Kouen powoli podszedł do kulącego się w kącie Alibaby.
- Boisz się piorunów? - zapytał z lekką kpiną w głosie. W oczach blondyna pojawiły się łzy upokorzenia i z uporem kręcił głową na nie. Kłam jego słowom zadał następny grzmot, który tak go zjeżył, że gdyby miał futro wyglądałby jak kuleczka z sierści. Schował wtedy twarz przed Kouenem nie chcąc, by ten to widział. By go wyśmiał, że jest słaby.
Jakież wielkie było jego zaskoczenie, gdy zamiast prześmiewczego śmiechu usłyszał trzask zamykanego okna. Nieśmiało zerknął na najstarszego z Renów, który jednym szybkim szarpnięciem zasunął zasłony, po czym ruszył do drzwi. Stanął przy nich, zerknął krótko na Alibabę, po czym wyszedł z pokoju. Drzwi zostawił lekko otwarte, tylko tyle by w środku była jakaś cyrkulacja powietrza. Saluja ciężko oddychał, nadal narażony na słuchanie dźwięków tak charakterystycznych dla burzy. Dlaczego nie może zwyczajnie padać? Czemu zawsze musi grzmieć?
Po kilku minutach zebrał się w sobie i rozplątał ze zgrabnej kuleczki, jakiej formę przyjął w geście obronnym. Drzwi zostawił jak były, jednak powolnym krokiem przeszedł przez pokój i rzucił się na łóżko. Tam zawinął się w pościel i ułożył tyłem do drzwi, by nie widzieć błysków. Musiał jednak co jakiś czas przewracać się na drugą stronę, gdyż wszystko zaczynało go boleć. Gdy nadszedł czas na zmianę pozycji przeturlał się na prawy bok i wrzasnął. W przejściu stał Kouen, obładowany jakimiś zwojami, a za nim w malowniczy sposób widać było z 5 piorunów naraz.

Czerwonowłosy szybko wszedł do środka i odłożył swoje wyposażenie na biurko. Potem podszedł i ponownie przymknął skrzydło do akceptowalnego poziomu. Z jakiegoś powodu Alibaba nie widział go za dobrze, jednak zrozumiał dlaczego dopiero gdy Ren skupił się na nim.
- Nie płacz, smarkaczu – wymamrotał, usiadłszy obok niego na łóżku. Widząc, że jego pocieszenie raczej nie spełniło swojej roli, siedział tak dalej i świdrował blondyna wzrokiem.
Alibaba z zawstydzeniem ocierał oczy. Jak mógł rozpłakać się przy Kouenie? Zawsze miał o nim niską opinię, a teraz…? Jest już skończony.
Czerwonowłosy wpatrywał się w niego intensywnie, zwiększając odczuwane upokorzenie. Okey, na tym gruncie poległ, ale czy on musi się gapić tym spojrzeniem mówiącym ,,Jesteś żałosnym śmieciem''? Alibaba zakrył się po czubek głowy kołdrą, nie chcąc czuć tego wiertła z oczu na swojej skórze. Dodatkowo odwrócił się z powrotem na lewy bok, nie zważając na ból.
- Smarkaczu – powiedział Kouen – Odwróć się.
Nie reagował na polecenie, wręcz przeciwnie. Bardziej zawinął się w pościel. Nastąpiła chwila ciszy. Może odpuści…?
Po chwili jednak poczuł jak coś ciężkiego siada na łóżku, w dodatku po tej stronie, w którą był obrócony… Silna dłoń zdjęła kołdrę z jego głowy, a twarz okalana czerwonymi kosmykami była niebezpiecznie blisko jego własnej. Nie zdążył jednak się odsunąć, gdy ich wargi zetknęły się w delikatnym, acz ogłupiającym pocałunku. Trwał tylko ułamek sekundy, jednak Alibabie zakręciło się w głowie. Nie wyczuwając sprzeciwu Kouen ponownie przysunął się do niego, jednak nie zdążył znów go pocałować gdy okno z hukiem się otwarło, a wyjątkowo silny grzmot rozbrzmiał w całym pomieszczeniu. Wrzask Salujy obudziłby zmarłego, a sam blondyn zupełnie nieświadomie wtulił się w większe ciało.
- Cii – wyszeptał Kouen, nieco zaskoczony sytuacją. Szybko jednak się przystosował i zaczął głaskać chłopaka po głowie – Spokojnie. Póki tu jestem, nic ci nie grozi. Nie bój się.
Ponownie spróbował pocałunku. Alibaba nie stawiał żadnego oporu, zbyt przerażony by się nad czymkolwiek zastanawiać. Kouen przysunął go jeszcze bliżej, pozwalając się objąć całym ciałem. Uścisk ten zacieśniał się wraz z intensywnością odgłosów burzy na zewnątrz. Delikatnie całował blondyna po twarzy, skubał ucho, szyję… Wplótł palce w jego włosy, łagodnie odklejając głowę Alibaby od swojego zagłębienia w mostku.
- Nie musisz się niczego bać – powiedział, patrząc mu głęboko w brązowe oczy – Jestem tu. Z tobą.
Kouen skupił całą uwagę Salujy na sobie. Blondyn w końcu podchwycił nastrój i pod wpływem pocałunków Rena cicho mruczał, przesuwając palcami po jego plecach. Kouen powoli odklejał go od siebie, układając bardziej w pozycji leżącej. Gdy Alibaba w końcu leżał, wziął się za ściąganie z niego bluzki, jednocześnie owiewając jego szyję gorącym oddechem.
- Właśnie tak – mruczał – Skup się na mnie. Patrz na mnie. Myśl o mnie.
Jego niski, gardłowy głos tuż przy uchu podniecał Alibabę. Powoli dźwięki otoczenia przestały do niego w ogóle docierać, myślał tylko o rozpalonym ciele nad sobą. O tym umięśnionym, potężnym mężczyźnie, który właśnie skubał zębami jego sutki. Jęknął cicho, nie potrafiąc zapanować nad głosem. Chciał zerwać z niego ubrania i dać się porwać temu szaleńczemu rytmowi, który Kouen tak uwielbiał. Temu, który tak dobrze definiował Rena. Pełnemu opanowania i agresji, szaleństwa i metodyczności. Tresuje i nagradza Alibabę w jednym. Gdy powoli zjeżdżał niżej, blondyn już nie potrafił w ogóle powstrzymać głosu. Tak jak zwykle poddał się całkowicie, pozwalając by te wszystkie upokarzające dźwięki opuściły jego gardło.
- Przest- star- - szeptał, gdy usta Kouena zawędrowały do najwrażliwszego miejsca – Nie baw się…
- Mam się nie bawić – wymruczał Ren – Przekonaj mnie.
Nie mogąc zrobić nic więcej Alibaba wplótł palce w czerwone włosy i poddał się najsłodszej torturze. Spełnienie przyszło nagle i błyskawicznie, jednak wiedział, że na tym zabawa się nie kończy.
Ogień płonący w ciemnych oczach Kouena rozpalił go na nowo. Ta uwodzicielska, dominująca strona imperatora Kou była zbyt pociągająca, by pozostać obojętnym. Alibaba ciężko dyszał, nadal dochodząc do siebie po niedawnym orgazmie, Kouen jednak nie miał w planach dać mu odpocząć. Zamiast tego przygotowywał go na danie główne w repertuarze na ten wieczór.
- Pos… piesz się… - blondyn był już na skraju. Widział to zadowolenie w oczach mężczyzny, gdy prosił o więcej. Gdy prosił o niego.
Nie trzeba mu było długo powtarzać. Od razu przeszedł do rzeczy, wchodząc powoli, acz nie zbyt powoli. Tak jak zawsze, mimo początkowej łagodności w końcu stracił nad sobą kontrolę. Przyspieszył tempo tak bardzo, że Alibabie kręciło się w głowie od nadmiaru wrażeń. Czuł się jak na karuzeli albo rollercoasterze, a kolejne spełnienie tylko dokończyło dzieła. Stracił przytomność, tak po prostu odpłynął w ciemność.

Obudził się dopiero nad ranem. Gdy Kouen do niego przyszedł nie było aż tak późno, ale z pewnością był wieczór. Tak długo spał…? I co się właściwie stało? W miarę przypominania sobie wszystkiego czerwieniał od stóp po czubki włosów. Płakał przed Kouenem. Teraz to już w ogóle będzie go miał za babę! No tylko się obejrzy a Ren pożyczy od Sindbada sukienkę, którą ten kupił dla Jafara… I zasnął zaraz po! Koszmar, normalnie koszmar... W natłoku własnych myśli nie zauważył, że obejmujące go ramię jest przygniatane, co poskutkowało obudzeniem Kouena.
- Już nie śpisz? - zapytał, patrząc na niego badawczo.
- N-nie… - wymamrotał w odpowiedzi Alibaba.
Zapadła niczym nie przerywana cisza.
- Jeszcze czegoś się boisz? - zapytał znienacka Kouen. Saluja aż podskoczył.
- K-kilku rzeczy…
- Odpowiedz mi o nich.
I tak spędzili poranek po burzy, na monologu Alibaby na temat własnych lęków.
- A, i Kouen! - krzyknął w pewnym momencie blondyn.
- Tak?
- Ja… dziękuję – wyszeptał zawstydzony chłopak, po czym delikatnie cmoknął mężczyznę w policzek.
- Smarkaczu… - mruknął Kouen – Rozumiem, żeś gotów na kolejną rundkę.
- Iiiiik!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz