sobota, 23 stycznia 2016

Gorączka

- Wojska idą tu. Przenieście magiczne oddziały na lewą flankę, przed medyków. - Tak jest!
- Przesuńcie linię zaopatrzeniową o 3 mile na zachód, po czym skierujcie zwiadowców na stałą trasę konwoju.
- Tak jest!
Łaaał, pomyślał Alibaba. Organizacja oddziałów wojskowych zawsze była dla niego istną czarną magią, a jego umiejętności strategiczne ograniczały się do walki z pojedynczym przeciwnikiem. Ewentualnie grupy. A jak słabszej, to nawet sporej grupy. Nie potrzeba przecież finezyjnych rozwiązań, by wezwać miecz Amona i ich rozgnieść jak obrzydliwego pająka... Tak, pająki zabija się tak z miłością, brutalnie wgniata w ziemię, niszczy po nich wszelki ślad, jakby nigdy nie istniały. Ren Kouen jednak, na którego kolanach aktualnie siedział, jak pająka traktował każdego, kto zechciałby sprzeciwić się jego imperium. Każde tego typu zagranie odbierał jako osobistą zniewagę, a co jak co, Kouenowi nikt się sprzeciwiać nie będzie! Alibaba zdążył się o tym przekonać już nie jednokrotnie, gdy zbierał ochrzan czy szlaban za nieautoryzowane wychodzenie w środku nocy. W sumie każdy by się wkurzył, gdyby jego kochanek wyłaził w środku nocy nie wiadomo gdzie z namiotu, który ze sobą dzielą... Ale zostawmy ten temat na boku. Alibaba siedział spokojnie na kolanach Kouena, podsuwając mu poukładane wcześniej dokumenty i raporty, co miało usprawnić odprawę żołnierzy. Odkąd został prawą ręką mężczyzny, mniej więcej tak wyglądały jego obowiązki - daj się przytulić, posegreguj te papiery, chodź na kolanka, przynieś mi herbaty, idziemy do łóżka... Okey, to nie wygląda na normalne obowiązki wasala. Przecież ten gość nawet nie potrafi zapamiętać dwóch, prostych wyrazów - Alibaba Saluja! Czy to aż takie trudne, żeby nauczyć się imienia własnego kochanka?!
- Oi, dzieciaku z Balbaddu - ktoś coś do niego mówił, kiedy Alibaba z frustracją miął w rękach kolejny raport - Słuchaj mnie, gdy do ciebie mówię.
- Hę? - Saluja spojrzał na niego tępo.
- O tym właśnie mówię... Daj mi to - i wyrwał mu kartkę z ręki.
Nieco zamroczony Alibaba tępo wpatrywał się w kolejnego raportującego żołnierza. Atak na linii wschodniej, bla bla bla, Judal wyjechał z kraju, bla bla bla, Sindbad się żeni...
- Jak to Sindbad się żeni? - zapytał żołnierza, który aż podskoczył, spłoszony nagłym ożyciem Salujy.
- Nie słuchałeś - Kouen zdzielił go w głowę - Judal wyjechał, śpiewając coś o uczynieniu Sindbada swoją panną młodą.
- Aaa... Rozumiem... Ale nie musiałeś mnie bić! - blondyn wbił oskarżycielskie spojrzenie w większego mężczyznę. Musiał się mocno wygiąć, żeby spojrzeć w górę.
- Gdybyś słuchał, nie musiałbym wybijać ci głupoty z głowy - w głosie Rena nie było słychać nawet cienia skruchy.
Tego już było za wiele. Alibaba wyrwał się z silnego uścisku Kouena, po czym wstał i wyszedł z namiotu. Spróbował nawet trzasnąć płachtą, ale nie wyszło. Że niby on jest głupi? On?! Może i trochę nie słuchał, ale to nie powód, by nazywać go głupim! Głupi Kouen!

Nie minęło 10 minut, a zdał sobie sprawę z tego, że zwiał z kolan Kouenowi. Kouen nie lubi, jak ktoś lub coś mu zwiewa, nieważne czy z kolan, czy na polu bitwy. Do tego w myślach nazwał go głupim! Przecież ten gość czyta w myślach! Znaczy, chyba czyta, z nim nigdy nic nie wiadomo! Przecież Alibaba zostanie zabity. Jak nic, Ren się wkurzy, a biedny Saluja będzie spał zwinięty obok psów. Albo gorzej, zostanie obiadem dla psów. Tak, na pewno wybierze tą drugą opcję. Jak nic będzie tak bardzo martwy, że już nie wstanie. Zżerany przez nerwy chłopak nie zauważył, kiedy jego kryjówka została namierzona przez pewnego jegomościa.
- Siemasz, arbuzie - przemówił do niego znajomy głos.
- Nie miałeś właśnie uwodzić swojej panny młodej, pijawko?
- Uwodzić? Sindbad już należy do mnie, tylko jeszcze o tym nie wie. Poza tym już wróciłem - Judal ze smakiem zajadał się czymś, co wyglądało jak ulubione chrupki Alibaby. Ahh, ta moc kręgów teleportacyjnych...
- Tak szybko? To idź się pastwić nad kimś innym, nie widzisz, że piszę testament?
- Te kółeczka na ziemi? Niech zgadnę, wielki, męski seme nie przeleciał cię jak należy, więc strzeliłeś focha, a teraz masz nad sobą widmo śmierci?
- Nie strzeliłem focha! Ja tylko... A w ogóle, z jakiej racji mam ci się zwierzać, co?
- Bo jestem wcieleniem uczynności, dobroci i tęczy ze szczeniaczkami, dlatego - tak, to ewidentnie były ulubione chrupki Alibaby, które sądząc po ilości w misce, w całości zakończą swój żywot z żołądku magiego.
Alibaba nie zdążył się odgryźć, gdy z widocznego z daleka namiotu wysunęła się sylwetka Kouena. Chłopak instynktownie się skulił, bardziej chowając swoją osobę za stertą bagaży, za którą siedział. W tej pozycji jedynym co widział był Judal, który uśmiechając się szeroko machał komuś. Właściwie to zapewne machał bardzo oczywistej osobie, która i tak go zignoruje. Saluja nie powstrzymał się przed posłaniem wyroczni morderczego spojrzenia.
- No co, to ty jesteś niezaspokojony, nie ja - stwierdził wesoło Judal, po czym ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
A Alibaba został sam. Po jakimś czasie nieśmiało wystawił głowę z kryjówki, a upewniwszy się że Kouena nie ma nigdzie w pobliżu, skierował swe kroki ku stołówce, w której oczekiwał dostać obiad. Pora obiadowa zdecydowanie ma swoje plusy, może poruszać się po obozie bez narażenia na spotkanie z tym, z którym nie chciał się spotkać. Wielmożny Ren Kouen je sam, chyba że nie je w ogóle, wtedy to pozwala Alibabie jeść w tym samym pomieszczeniu. Tak czy siak, raczej się nie spotkają... O, Kouen. Dlaczego on ma tendencję wychodzenia z namiotu akurat wtedy, kiedy Alibaba jest widoczny?! Znając jego sokoli wzrok, wypatrzy go jak nic i zamorduje, nawet jeśli dzieli ich kilkaset metrów! Przerażony Saluja stanął jak wryty, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Patrzył tylko na sylwetkę czerwonowłosego, jak sarna patrzy w reflektory nadjeżdżającej ciężarówki. Stał się jednak cud - albo Kouen postanowił go zignorować, albo go nie zauważył. Na drugą opcję nie ma co liczyć, a więc... Zignorował go. O nie, tak też się bawić nie będziemy! Powinien przyjść i przeprosić. Albo chociaż się zezłościć, a potem wybaczyć Alibabie. Zrobić mu wykład tym swoim niskim, mocnym głosem, którym na niejednym wymusił posłuszeństwo... Jaki znowu masochista?! Oburzony chłopak ruszył w stronę Kouena stojącego przed swoim namiotem. Przed ich namiotem... Te czerwone policzki wcale nie są oznaką zawstydzenia, zboczeńce! Palił papierosa i rozmawiał z kimś. Niestety, nasz chłopak z Balbaddu nie zdążył się dowiedzieć kim był rozmówca najstarszego z Renów, gdy osoba ta zniknęła gdzieś pomiędzy namiotami, a Kouen został sam. Alibaba zrobił więc najmądrzejszą rzecz w swoim życiu - przyczaił się za beczką i przyglądał się mężczyźnie, w pełni bezkarny. Jego wyprostowana sylwetka jak zwykle zrobiła na Alibabie wrażenie, w końcu same mięśnie, władcze spojrzenie i nieznosząca sprzeciwu aura robiły swoje. Są jednak rzeczy, których zwykły żołnierz by nie zauważył. Tylko on, który spędził sporo czasu w towarzystwie głównego generała armii królestwa Kou mógł dostrzec niemal niewidoczne cienie pod oczami, bladszy odcień skóry na policzkach czy suche od bezustannego przewracania starożytnych zwojów dłonie. W sumie, Kouen nie wygląda za dobrze. Stojąc w pełnym słońcu nadal budzi lęk i grozę, ale wygląda na zmęczonego... Długo jednak nie było dane Alibabie podglądać swojego kochanka, gdyż ten wypalił papierosa i wszedł z powrotem do środka. Saluja odczekał więc chwilę, po czym z dziwnym uściskiem w gardle skierował się ku stołówce.

Wieczorem nadszedł sądny moment. W końcu gdzie ma spać, jak nie w ich-, to znaczy jego namiocie? Już widzi własny nagrobek, gdyby władował się do namiotu jakiegoś żołnierza... Judal by go nie wpuścił, a nawet gdyby, od razu poszedłby nakablować Kouenowi. A własnego namiotu... No nie ma. Najstarszy z Renów zadbał, żeby jego własność nie miała jak od niego uciec... Stał przed wejściem do ich-, to znaczy jego namiotu już dobre pół godziny, nie mogąc się zebrać by odsunąć na bok płachtę i wkroczyć do środka. Walka wątpliwości z instynktem przeżycia trwała w najlepsze i żadna strona nie chciała odpuścić. Ale gdzieś spać musi noo...Okey, raz kozie śmierć. Wysunął rękę do przodu, otwierając na oścież przejście.
- Etto... Kouen? - zapytał nieśmiało, powolutku wchodząc do środka.
Odpowiedziała mu tylko głucha cisza, która w jego mniemaniu oznaczała wyrok śmierci. Ren musi być wściekły. Ba, wściekły to mało powiedziane, przecież nie dość że od niego uciekł, to jeszcze go unikał! Ale gdzieś spać musi... Usiłując iść bezszelestnie pokonał pierwszy, wejściowy odcinek namiotu, u którego kresu mógł wyjść z alejki stworzonej przez zwoje i księgi i dotrzeć do źródła światła. Były nim 3 do połowy wypalone świece, płonące spokojnym, jednostajnym płomieniem. Stały na stole, na którym leżało również mnóstwo papierów, od raportów przez dokumenty po księgi włącznie. Nie było tylko ich kochanka, Rena Kouena we własnej osobie. Kouen zostawił swoje ukochane papióry, żeby od tak sobie leżały? To niemożliwe. On nie robi takich rzeczy. Nagle usłyszał jakiś jęk z bliżej nieznanego źródła. Dochodził z tej części namiotu, która przeznaczona była na sypialnię. Zirytowany Alibaba, w głowie tworząc wszystkie możliwe scenariusze zdrady, jakie tylko mógł wymyślić, skierował swe kroki w tamtą stronę. Przed wejściem stanął jeszcze na chwilę. W końcu, jeśli ma go przyłapać, to w stylu! Tylko jak to zrobić, żeby wyszło oryginalnie... Po prostu wkroczy i zrobi awanturę, a co się będzie szczypać! Szybkim susem wkroczył do środka.
- A-ha! Mam cię, ty-
Zupełnie nie tego się spodziewał. Spodziewał się zastać Kouena posuwającego... coś. Właściwie bez znaczenia co, i tak by musiało dziś spłonąć. Ale nie ujrzał wcale żadnego cosia. Nic nie ujrzał, poza samym Kouenem, który był sam. Do tego nie wyglądał dobrze, cały spocony i z bólem w oczach...
- Kou-kouen! Co ci jest?! Otruli cię?! Kogo mam... - Alibaba rzucił się w stronę kochanka, chwytając go za rękę.
Nie zdążył dokończyć, gdy Ren uciszył go krótkim spojrzeniem. Saluja nawet nie pomyślał o tym, by się zezłościć, za bardzo zmartwił go stan mężczyzny.
- Nic mi nie jest - wyszeptał słabo - Do rana mi przejdzie.
- Jak diabli! - rzucił Alibaba, przykładając dłoń do czoła czerwonowłosego - Masz gorączkę!
Nim Kouen zdążył cokolwiek powiedzieć, blondyn czym prędzej rzucił się w wir roboty, znalazł pięć koców którymi natychmiast przykrył chorego, potem wybiegł z namiotu w poszukiwaniu jakichś ścierek, miski i wody i tyle go widzieli. Ren westchnął tylko cierpiętniczo, zrzucił z siebie ze 3 koce i przewrócił na drugi bok, by było mu wygodniej. Jego świat szybko spowiła ciemność, odwlekany w czasie odpoczynek postanowił się zemścić, siłą posyłając go w odmęty snu. Ostatnim, co zapamiętał, był chłodny dotyk na czole i coś ciepłego, co trzymało się jego dłoni przez cały czas.

Gdy Kouen obudził się rano, czuł się zdecydowanie żywszy. Nadal powieki ciążyły mu ze zmęczenia, jednak nie było to tak obezwładniające uczucie jak dnia wczorajszego. Właściwie, mógłby nawet spokojnie wstać i wrócić do obowiązków, gdyby nie jakiś wyjątkowo uciążliwy ciężar, który zalegał na jego piersi. Ciche pomruki i miarowy oddech poinformowały go, że Alibabie znów przytyło się trochę, czas przegonić blondyna po całym obozie. Kilka dni i wróci do normy. Nim nie otworzył oczu, jakoś znosił utrudnione oddychanie, jednak wraz z roztwarciem powiek uczucie to stawało się nieznośne.
- Oi - szturchnął go mocno - Wstawaj, dzieciaku z Balbaddu!
Brak reakcji bynajmniej go nie ucieszył. Zebrał wszystkie siły i zwalił blondyna z siebie, a on dalej nic...! Po chwili dumania w końcu wpadł na inny pomysł.
- Alibabo - wyszeptał tuż przy jego uchu - Obudź się.
Chłopak tak gwałtownie otworzył oczy, że niemal przestraszył Kouena.
- K-kouen! Jak się czujesz? Już ci lepiej? J-ja nie wiedziałem co robić, zezłościłbyś się, gdybym komuś powiedział, i tak...
Najstarszy z Renów uśmiechnął się w duchu. Ta cholerna, niezdarna maruda, gaduła jakich mało...
- Ciii - przerwał monolog Salujy kładąc mu palec na ustach - Czuję się lepiej.
Nastała chwila ciszy, w czasie której Kouen władczo, a zarazem delikatnie głaskał Alibabę po policzku. Twarz blondyna powoli zaczynała przypominać dorodnego pomidora, spuścił wzrok w ziemię i leżeli tak w milczeniu.
- Przepraszam - wyszeptał w końcu chłopak - Gdybym nie myślał tylko o sobie, zauważyłbym to wcześniej i zaciągnął cię do łóżka...
- Haha, faktycznie. Mogłeś tak zrobić. To byłoby ciekawe...
- Nie w takim sensie, zboczeńcu!
Kouen delikatnie przysunął się do Alibaby, skubnął płatek jego zaczerwienionego ucha po czym zaczął pieścić je oddechem. Odcień czerwieni stawał się głębszy w miarę tego, jak usta mężczyzny schodziły niżej, drażniąc ciepłym powietrzem wrażliwe punkty.
- Melonie, Kouen, wstawać już czas! - z piosenką na ustach Judal wtargnął do ich namiotu - Mieliście całą noc na godzenie się, teraz czas ruszyć na podbój świata!
I nastrój szlag trafił.
- Dziękuję, że przy mnie czuwałeś - wyszeptał jeszcze tylko Kouen, cmoknął szybko Alibabę w policzek, wstał i wyszedł.
- Nie ma za co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz