- Wojska idą tu. Przenieście
magiczne oddziały na lewą flankę, przed medyków.
- Tak jest!
- Przesuńcie linię zaopatrzeniową o
3 mile na zachód, po czym skierujcie zwiadowców na stałą trasę
konwoju.
- Tak jest!
Łaaał, pomyślał Alibaba.
Organizacja oddziałów wojskowych zawsze była dla niego istną
czarną magią, a jego umiejętności strategiczne ograniczały się
do walki z pojedynczym przeciwnikiem. Ewentualnie grupy. A jak
słabszej, to nawet sporej grupy. Nie potrzeba przecież finezyjnych
rozwiązań, by wezwać miecz Amona i ich rozgnieść jak
obrzydliwego pająka... Tak, pająki zabija się tak z miłością,
brutalnie wgniata w ziemię, niszczy po nich wszelki ślad, jakby
nigdy nie istniały. Ren Kouen jednak, na którego kolanach aktualnie
siedział, jak pająka traktował każdego, kto zechciałby
sprzeciwić się jego imperium. Każde tego typu zagranie odbierał
jako osobistą zniewagę, a co jak co, Kouenowi nikt się sprzeciwiać
nie będzie! Alibaba zdążył się o tym przekonać już nie
jednokrotnie, gdy zbierał ochrzan czy szlaban za nieautoryzowane
wychodzenie w środku nocy. W sumie każdy by się wkurzył, gdyby
jego kochanek wyłaził w środku nocy nie wiadomo gdzie z namiotu,
który ze sobą dzielą... Ale zostawmy ten temat na boku. Alibaba
siedział spokojnie na kolanach Kouena, podsuwając mu poukładane
wcześniej dokumenty i raporty, co miało usprawnić odprawę
żołnierzy. Odkąd został prawą ręką mężczyzny, mniej więcej
tak wyglądały jego obowiązki - daj się przytulić, posegreguj te
papiery, chodź na kolanka, przynieś mi herbaty, idziemy do łóżka...
Okey, to nie wygląda na normalne obowiązki wasala. Przecież ten
gość nawet nie potrafi zapamiętać dwóch, prostych wyrazów -
Alibaba Saluja! Czy to aż takie trudne, żeby nauczyć się imienia
własnego kochanka?!
- Oi, dzieciaku z Balbaddu - ktoś coś
do niego mówił, kiedy Alibaba z frustracją miął w rękach
kolejny raport - Słuchaj mnie, gdy do ciebie mówię.
- Hę? - Saluja spojrzał na niego
tępo.
- O tym właśnie mówię... Daj mi to
- i wyrwał mu kartkę z ręki.
Nieco zamroczony Alibaba tępo
wpatrywał się w kolejnego raportującego żołnierza. Atak na linii
wschodniej, bla bla bla, Judal wyjechał z kraju, bla bla bla,
Sindbad się żeni...
- Jak to Sindbad się żeni? - zapytał
żołnierza, który aż podskoczył, spłoszony nagłym ożyciem
Salujy.
- Nie słuchałeś - Kouen zdzielił
go w głowę - Judal wyjechał, śpiewając coś o uczynieniu
Sindbada swoją panną młodą.
- Aaa... Rozumiem... Ale nie musiałeś
mnie bić! - blondyn wbił oskarżycielskie spojrzenie w większego
mężczyznę. Musiał się mocno wygiąć, żeby spojrzeć w górę.
- Gdybyś słuchał, nie musiałbym
wybijać ci głupoty z głowy - w głosie Rena nie było słychać
nawet cienia skruchy.
Tego już było za wiele. Alibaba
wyrwał się z silnego uścisku Kouena, po czym wstał i wyszedł z
namiotu. Spróbował nawet trzasnąć płachtą, ale nie wyszło. Że
niby on jest głupi? On?! Może i trochę nie słuchał, ale to nie
powód, by nazywać go głupim! Głupi Kouen!
Nie minęło 10 minut, a zdał sobie
sprawę z tego, że zwiał z kolan Kouenowi. Kouen nie lubi, jak ktoś
lub coś mu zwiewa, nieważne czy z kolan, czy na polu bitwy. Do tego
w myślach nazwał go głupim! Przecież ten gość czyta w myślach!
Znaczy, chyba czyta, z nim nigdy nic nie wiadomo! Przecież Alibaba
zostanie zabity. Jak nic, Ren się wkurzy, a biedny Saluja będzie
spał zwinięty obok psów. Albo gorzej, zostanie obiadem dla psów.
Tak, na pewno wybierze tą drugą opcję. Jak nic będzie tak bardzo
martwy, że już nie wstanie. Zżerany przez nerwy chłopak nie
zauważył, kiedy jego kryjówka została namierzona przez pewnego
jegomościa.
- Siemasz, arbuzie - przemówił do
niego znajomy głos.
- Nie miałeś właśnie uwodzić
swojej panny młodej, pijawko?
- Uwodzić? Sindbad już należy do
mnie, tylko jeszcze o tym nie wie. Poza tym już wróciłem - Judal
ze smakiem zajadał się czymś, co wyglądało jak ulubione chrupki
Alibaby. Ahh, ta moc kręgów teleportacyjnych...
- Tak szybko? To idź się pastwić
nad kimś innym, nie widzisz, że piszę testament?
- Te kółeczka na ziemi? Niech
zgadnę, wielki, męski seme nie przeleciał cię jak należy, więc
strzeliłeś focha, a teraz masz nad sobą widmo śmierci?
- Nie strzeliłem focha! Ja tylko... A
w ogóle, z jakiej racji mam ci się zwierzać, co?
- Bo jestem wcieleniem uczynności,
dobroci i tęczy ze szczeniaczkami, dlatego - tak, to ewidentnie były
ulubione chrupki Alibaby, które sądząc po ilości w misce, w
całości zakończą swój żywot z żołądku magiego.
Alibaba nie zdążył się odgryźć,
gdy z widocznego z daleka namiotu wysunęła się sylwetka Kouena.
Chłopak instynktownie się skulił, bardziej chowając swoją osobę
za stertą bagaży, za którą siedział. W tej pozycji jedynym co
widział był Judal, który uśmiechając się szeroko machał komuś.
Właściwie to zapewne machał bardzo oczywistej osobie, która i tak
go zignoruje. Saluja nie powstrzymał się przed posłaniem wyroczni
morderczego spojrzenia.
- No co, to ty jesteś niezaspokojony,
nie ja - stwierdził wesoło Judal, po czym ruszył w tylko sobie
znanym kierunku.
A Alibaba został sam. Po jakimś
czasie nieśmiało wystawił głowę z kryjówki, a upewniwszy się
że Kouena nie ma nigdzie w pobliżu, skierował swe kroki ku
stołówce, w której oczekiwał dostać obiad. Pora obiadowa
zdecydowanie ma swoje plusy, może poruszać się po obozie bez
narażenia na spotkanie z tym, z którym nie chciał się spotkać.
Wielmożny Ren Kouen je sam, chyba że nie je w ogóle, wtedy to
pozwala Alibabie jeść w tym samym pomieszczeniu. Tak czy siak,
raczej się nie spotkają... O, Kouen. Dlaczego on ma tendencję
wychodzenia z namiotu akurat wtedy, kiedy Alibaba jest widoczny?!
Znając jego sokoli wzrok, wypatrzy go jak nic i zamorduje, nawet
jeśli dzieli ich kilkaset metrów! Przerażony Saluja stanął jak
wryty, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Patrzył tylko na sylwetkę
czerwonowłosego, jak sarna patrzy w reflektory nadjeżdżającej
ciężarówki. Stał się jednak cud - albo Kouen postanowił go
zignorować, albo go nie zauważył. Na drugą opcję nie ma co
liczyć, a więc... Zignorował go. O nie, tak też się bawić nie
będziemy! Powinien przyjść i przeprosić. Albo chociaż się
zezłościć, a potem wybaczyć Alibabie. Zrobić mu wykład tym
swoim niskim, mocnym głosem, którym na niejednym wymusił
posłuszeństwo... Jaki znowu masochista?! Oburzony chłopak ruszył
w stronę Kouena stojącego przed swoim namiotem. Przed ich
namiotem... Te czerwone policzki wcale nie są oznaką zawstydzenia,
zboczeńce! Palił papierosa i rozmawiał z kimś. Niestety, nasz
chłopak z Balbaddu nie zdążył się dowiedzieć kim był rozmówca
najstarszego z Renów, gdy osoba ta zniknęła gdzieś pomiędzy
namiotami, a Kouen został sam. Alibaba zrobił więc najmądrzejszą
rzecz w swoim życiu - przyczaił się za beczką i przyglądał się
mężczyźnie, w pełni bezkarny. Jego wyprostowana sylwetka jak
zwykle zrobiła na Alibabie wrażenie, w końcu same mięśnie,
władcze spojrzenie i nieznosząca sprzeciwu aura robiły swoje. Są
jednak rzeczy, których zwykły żołnierz by nie zauważył. Tylko
on, który spędził sporo czasu w towarzystwie głównego generała
armii królestwa Kou mógł dostrzec niemal niewidoczne cienie pod
oczami, bladszy odcień skóry na policzkach czy suche od
bezustannego przewracania starożytnych zwojów dłonie. W sumie,
Kouen nie wygląda za dobrze. Stojąc w pełnym słońcu nadal budzi
lęk i grozę, ale wygląda na zmęczonego... Długo jednak nie było
dane Alibabie podglądać swojego kochanka, gdyż ten wypalił
papierosa i wszedł z powrotem do środka. Saluja odczekał więc
chwilę, po czym z dziwnym uściskiem w gardle skierował się ku
stołówce.
Wieczorem nadszedł sądny moment. W
końcu gdzie ma spać, jak nie w ich-, to znaczy jego namiocie? Już
widzi własny nagrobek, gdyby władował się do namiotu jakiegoś
żołnierza... Judal by go nie wpuścił, a nawet gdyby, od razu
poszedłby nakablować Kouenowi. A własnego namiotu... No nie ma.
Najstarszy z Renów zadbał, żeby jego własność nie miała jak od
niego uciec... Stał przed wejściem do ich-, to znaczy jego namiotu
już dobre pół godziny, nie mogąc się zebrać by odsunąć na bok
płachtę i wkroczyć do środka. Walka wątpliwości z instynktem
przeżycia trwała w najlepsze i żadna strona nie chciała odpuścić.
Ale gdzieś spać musi noo...Okey, raz kozie śmierć. Wysunął rękę
do przodu, otwierając na oścież przejście.
- Etto... Kouen? - zapytał nieśmiało,
powolutku wchodząc do środka.
Odpowiedziała mu tylko głucha cisza,
która w jego mniemaniu oznaczała wyrok śmierci. Ren musi być
wściekły. Ba, wściekły to mało powiedziane, przecież nie dość
że od niego uciekł, to jeszcze go unikał! Ale gdzieś spać
musi... Usiłując iść bezszelestnie pokonał pierwszy, wejściowy
odcinek namiotu, u którego kresu mógł wyjść z alejki stworzonej
przez zwoje i księgi i dotrzeć do źródła światła. Były nim 3
do połowy wypalone świece, płonące spokojnym, jednostajnym
płomieniem. Stały na stole, na którym leżało również mnóstwo
papierów, od raportów przez dokumenty po księgi włącznie. Nie
było tylko ich kochanka, Rena Kouena we własnej osobie. Kouen
zostawił swoje ukochane papióry, żeby od tak sobie leżały? To
niemożliwe. On nie robi takich rzeczy. Nagle usłyszał jakiś jęk
z bliżej nieznanego źródła. Dochodził z tej części namiotu,
która przeznaczona była na sypialnię. Zirytowany Alibaba, w głowie
tworząc wszystkie możliwe scenariusze zdrady, jakie tylko mógł
wymyślić, skierował swe kroki w tamtą stronę. Przed wejściem
stanął jeszcze na chwilę. W końcu, jeśli ma go przyłapać, to w
stylu! Tylko jak to zrobić, żeby wyszło oryginalnie... Po prostu
wkroczy i zrobi awanturę, a co się będzie szczypać! Szybkim susem
wkroczył do środka.
- A-ha! Mam cię, ty-
Zupełnie nie tego się spodziewał.
Spodziewał się zastać Kouena posuwającego... coś. Właściwie
bez znaczenia co, i tak by musiało dziś spłonąć. Ale nie ujrzał
wcale żadnego cosia. Nic nie ujrzał, poza samym Kouenem, który był
sam. Do tego nie wyglądał dobrze, cały spocony i z bólem w
oczach...
- Kou-kouen! Co ci jest?! Otruli cię?!
Kogo mam... - Alibaba rzucił się w stronę kochanka, chwytając go
za rękę.
Nie zdążył dokończyć, gdy Ren
uciszył go krótkim spojrzeniem. Saluja nawet nie pomyślał o tym,
by się zezłościć, za bardzo zmartwił go stan mężczyzny.
- Nic mi nie jest - wyszeptał słabo
- Do rana mi przejdzie.
- Jak diabli! - rzucił Alibaba,
przykładając dłoń do czoła czerwonowłosego - Masz gorączkę!
Nim Kouen zdążył cokolwiek
powiedzieć, blondyn czym prędzej rzucił się w wir roboty, znalazł
pięć koców którymi natychmiast przykrył chorego, potem wybiegł
z namiotu w poszukiwaniu jakichś ścierek, miski i wody i tyle go
widzieli. Ren westchnął tylko cierpiętniczo, zrzucił z siebie ze
3 koce i przewrócił na drugi bok, by było mu wygodniej. Jego świat
szybko spowiła ciemność, odwlekany w czasie odpoczynek postanowił
się zemścić, siłą posyłając go w odmęty snu. Ostatnim, co
zapamiętał, był chłodny dotyk na czole i coś ciepłego, co
trzymało się jego dłoni przez cały czas.
Gdy Kouen obudził się rano, czuł
się zdecydowanie żywszy. Nadal powieki ciążyły mu ze zmęczenia,
jednak nie było to tak obezwładniające uczucie jak dnia
wczorajszego. Właściwie, mógłby nawet spokojnie wstać i wrócić
do obowiązków, gdyby nie jakiś wyjątkowo uciążliwy ciężar,
który zalegał na jego piersi. Ciche pomruki i miarowy oddech
poinformowały go, że Alibabie znów przytyło się trochę, czas
przegonić blondyna po całym obozie. Kilka dni i wróci do normy.
Nim nie otworzył oczu, jakoś znosił utrudnione oddychanie, jednak
wraz z roztwarciem powiek uczucie to stawało się nieznośne.
- Oi - szturchnął go mocno -
Wstawaj, dzieciaku z Balbaddu!
Brak reakcji bynajmniej go nie
ucieszył. Zebrał wszystkie siły i zwalił blondyna z siebie, a on
dalej nic...! Po chwili dumania w końcu wpadł na inny pomysł.
- Alibabo - wyszeptał tuż przy jego
uchu - Obudź się.
Chłopak tak gwałtownie otworzył
oczy, że niemal przestraszył Kouena.
- K-kouen! Jak się czujesz? Już ci
lepiej? J-ja nie wiedziałem co robić, zezłościłbyś się, gdybym
komuś powiedział, i tak...
Najstarszy z Renów uśmiechnął się
w duchu. Ta cholerna, niezdarna maruda, gaduła jakich mało...
- Ciii - przerwał monolog Salujy
kładąc mu palec na ustach - Czuję się lepiej.
Nastała chwila ciszy, w czasie której
Kouen władczo, a zarazem delikatnie głaskał Alibabę po policzku.
Twarz blondyna powoli zaczynała przypominać dorodnego pomidora,
spuścił wzrok w ziemię i leżeli tak w milczeniu.
- Przepraszam - wyszeptał w końcu
chłopak - Gdybym nie myślał tylko o sobie, zauważyłbym to
wcześniej i zaciągnął cię do łóżka...
- Haha, faktycznie. Mogłeś tak
zrobić. To byłoby ciekawe...
- Nie w takim sensie, zboczeńcu!
Kouen delikatnie przysunął się do
Alibaby, skubnął płatek jego zaczerwienionego ucha po czym zaczął
pieścić je oddechem. Odcień czerwieni stawał się głębszy w
miarę tego, jak usta mężczyzny schodziły niżej, drażniąc
ciepłym powietrzem wrażliwe punkty.
- Melonie, Kouen, wstawać już czas!
- z piosenką na ustach Judal wtargnął do ich namiotu - Mieliście
całą noc na godzenie się, teraz czas ruszyć na podbój świata!
I nastrój szlag trafił.
- Dziękuję, że przy mnie czuwałeś
- wyszeptał jeszcze tylko Kouen, cmoknął szybko Alibabę w
policzek, wstał i wyszedł.
- Nie ma za co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz