Idąc ulicami
Ransen Konoe zwykle gubił się w tłumie. Bez Raia, który by go
poprowadził, jego brak orientacji w terenie wyrzucał go w różne
dziwne, szemrane miejsca. Non stop kończył w mrocznych zaułkach,
wypełnionych napalonymi brutalami lub wygłodniałymi kotami. Obie
grupy tylko czekały, aż kot taki jak Konoe wlezie im prosto w
szpony... Dlatego brązowowłosy raczej unikał wychodzenia z gospody
bez Raia. Ale nie mógł też chodzić za nim jak za mamusią, bo
straciłby te resztki szacunku, jakim go biały kot darzy... Mrucząc
pod nosem przekleństwa szlajał się po dziwnie wyglądających
uliczkach, szukając drogi do sklepu Tokino. Wszystkie zaułki w
Ransen wyglądają dokładnie tak samo, więc jak on ma je rozróżnić?
Nawet koty leżące na ziemi wyglądały identycznie... Czy to
znaczy, że już tu był, czy też po prostu dokładnie te same koty
leżą w każdym zaułku? Przystanął, by zastanowić się nad tym
filozoficznym pytaniem. Machając niespokojnie ogonem na prawo i lewo
wyostrzył wszystkie zmysły na wypadek ataku. Nie, żeby miał
jakieś większe szanse, ale poudawać zawsze można... O jakże
wielkie było jego zdziwienie, gdy wkrótce
coś złapało go za ogon. Miauknął z bólu, gdy nadwrażliwe
końcówki nerwowe w ogonku zaalarmowały go o zagrożeniu.
- Puszczaaaaaaaj!! - wrzasnął,
odwracając się w słuszną stronę.
Jego oczy napotkały ciemne tęczówki
pospolitego, szarego kota. Nawet pod kapturem widać było szeroki,
lubieżny uśmiech na twarzy mężczyzny, co zaliczało go do grupy
napalonych brutali. Kot nic sobie nie robił z krzyków i warknięć
Konoe, nawet gdy ten obnażył kły i niemal ryknął na niego. Konoe
próbował oswobodzić ogon za pomocą pazurów, jednak mężczyzna
uparcie trzymał i ani myślał puszczać. Skupiony na szaraczku nie
zauważył grupki, która zaszła go od tyłu.
- Oj, oj, biedny koteczek... -
usłyszał tuż przy uchu - Ogonek boli?
Zamarł w bezruchu. Wyczuł co
najmniej siedem kotów, które stały za jego nie osłoniętymi
plecami. Przełknął ślinę i odwrócił się w ich stronę,
ignorując ból w napastowanej kończynie.
- Tak, a co? - warknął w odpowiedzi,
śmiało patrząc w oczy lidera grupy.
- Patrzcie no, jaki wojowniczy
kocurek... - zaśmiał się mężczyzna, obnażając kły.
- Zejdźcie mi z drogi.
Otoczyli go. To by chyba było na
tyle, jeśli chodzi o zejście z drogi. Chociaż Konoe warczał i
prychał na nich, grupa tylko się śmiała i podchodziła coraz
bliżej. Zdusił przekleństwo, gdy poczuł jak kły zatapiają się
w zakrzywionej końcówce jego ogona.
- Widzicie? Kotek ma krzywy ogonek -
wycharczał szary kot.
Był w potrzasku. Będzie walczyć,
ale jego szanse na wygraną są niskie. Pocieszała go tylko myśl,
że skoro to zwykli napaleńcy, może im się znudzi albo się
pokłócą i wytłuką nawzajem...
- Twoje mięso sprzeda się za wysoką
cenę - uśmiechnął się lider grupy.
Dobra, cofamy to.
To nie napaleńcy, tylko łowcy. W czasach głodu to haniebne, ale
częste, że polują oni na młode koty, które potem ćwiartują i
sprzedają jako jedzenie. Całe futerko Konoe się zjeżyło. Szary
kot puścił krwawiący ogon, ale to niczego nie zmieniało - ich
było ośmiu, on jeden. W dodatku widział, że mają przewagę nie
tylko liczebną, ale również siłową. Mimo to wysunął
pazury i wyciągnął miecz. Tanio swojej skóry nie odda.
- Dość gry wstępnej, koteczku -
warknął lider - Poddaj się, to najpierw cię zabijemy, potem
poćwiartujemy.
- Podziękuję. Mam zamiar wyjść
stąd żywy - odpowiedział mu Konoe, cały zjeżony.
- Słyszeliśmy, panowie. Świeże
mięsko lepiej się sprzedaje. Brać go!
Koty jak jeden mąż rzuciły się na
Konoe. Lider stał z tyłu i przyglądał się, machając z
zadowoleniem ogonem. Ci, którzy napierali z przodu, zostali
potraktowani mieczem, natomiast jeden za plecami oberwał pazurami.
Nie zdążył jednak obrócić się na tyle szybko, by uchronić się
przed pazurami pozostałych. Jeden wbił mu szpony w ramię, drugi
znów chwycił go za ogon Konoe powstrzymał miauknięcie i
spróbował uwolnić chociaż swoje ramię, jednak chwila
rozkojarzenia wystarczyła, by pochwycono go ze wszystkich stron.
Ktoś wyrwał mu miecz z rąk, silne ręce trzymały go i
unieruchamiały.
- I było po co się rzucać? - rzucił
z uśmieszkiem lider.
Szary kot, który ugryzł jego ogon,
podniósł uzbrojoną w nóż rękę. Brązowowłosy spiął się
cały w oczekiwaniu na cios... który nie nadszedł. Zamknął oczy,
więc nie wiedział dlaczego, ale nie poczuł bólu. Ba, puścili
go...? Gdy uchylił powieki, ujrzał że otacza go krąg płomieni.
Na jego napastników spływały fale ognia, budząc w nich popłoch.
- Co do diabła?! - wrzasnął lider,
jednak po obdarzeniu Konoe przerażonym spojrzeniem podwinął ogon i
uciekł, a za nim reszta.
Mimo otoczenia przez ogień Konoe nie
odczuwał strachu. Instynktownie znał jego źródło, dlatego
poczekał aż ognisty krąg zniknął i spojrzał w górę. Na dachu
budynku siedział uśmiechnięty Razel, a jego dłonie spowite były
w płomienie. Konoe zauważył też inny fenomen - oczy demona
zdawały się mienić niczym płomienie. To był piękny widok.
- Nic ci nie jest, Konoe? - zapytał
Razel.
Konoe poczuł, że pieką go końcówki
uszu. Do czego to doszło, żeby demon musiał go ratować niczym
damę w opresji... Spojrzał na swój krwawiący ogon. W tym samym
czasie czerwonowłosy spłynął z dachu i stanął obok niego.
- Byłoby źle, gdybym pozwolił żeby
ktoś cię zjadł, zanim sam będę miał ku temu okazję -
uśmiechnął się demon, a jego do tej pory płonące oczy powoli
wygasły, na powrót przyjmując błękitny kolor. Mimo to nadal
otaczała go przerażająca aura. Konoe nerwowo machnął ogonem, nie
mogąc opanować nagłego strachu, który zagnieździł mu się w
piersi. Po chwili jednak ciężkie uczucie zniknęło, gdy Razel
położył mu rękę na głowie i starannie podrapał go za uszami.
- Nie musisz się bać - mruknął
demon.
Serce kota zatrzepotało. Dlaczego on
tak dziwnie reaguje na tego demona? Gdy spojrzał z bliska na Razela,
jego włosy delikatnie zafalowały, mieniąc się kolorami od złotego
aż po ciemny burgund.
- A, no właśnie - powiedział nieco
zbyt nerwowo Konoe, zdejmując gorącą rękę ze swojej głowy -
Dziękuję za pomoc... czy coś.
- Do usług - uśmiechnął się
Razel.
Ognistowłosy popatrzył na niego
przez chwilę, po czym obrócił się na pięcie i zniknął w
rozbłysku szkarłatu. Głowa Konoe płonęła w miejscu, gdzie
dotknął jej Razel, na równi z jego policzkami i końcówkami uszu.
Gdy sam odwrócił się w stronę wyjścia z uliczki, zobaczył Raia
i Tokino, którzy razem stali i patrzyli na całość zajścia.
- K-Konoe... - mruknął Tokino,
dziwnie zarumieniony.
- Może od razu polej się sosem i
wystaw na złotym półmisku, co? - warknął Rai, chowając miecz z
powrotem do pochwy.
- Zamknij się - mruknął
brązowowłosy.
To zaczyna się
robić niebezpieczne... Ciepło tej dłoni nadal pulsowało w jego
skórze. Gdzie
się podziewa jego lęk przed ogniem, gdy chodzi o Razela?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz