sobota, 23 stycznia 2016

Braciszek

Wypadając z autobusu myślałem już tylko o jednym - muszę się pospieszyć. Nawet jeśli cała przygoda w zamku Mogeko nie była tylko wytworem mojej wyobraźni, kazałem mu czekać już zbyt długo. Tak bardzo chcę go zobaczyć...!
Mijane plakaty budziły niepokój w moim sercu. Przypominały mi reklamy tego nieszczęsnego prosciutto, którymi oklejony był cały zamek żółtych stworzeń. W kieszeni zaciążyło mi kilka paczek ich przysmaku, które zebrałem w zamku. Starając się nie patrzeć na pokryte zakrzepłą krwią dłonie wyjąłem je i wyrzuciłem do pobliskiego śmietnika. Wracam do domu. Już ich nie potrzebuję. Zaraz za prosciutto poleciały również magazyny porno, chipsy o smaku alg i papryczki chilli, wszystko zebrane w zamczysku. Już bez balastu poczułem się nieco lżej.
W końcu dotarłem do celu. Znajomy widok ogrzał niepewne serce, nareszcie dotarł do mnie jeden, prosty fakt - jestem w domu. Udało mi się, wróciłem cały z tego koszmaru. Cała groza straciła znaczenie. Czy kiedykolwiek je miała? Nareszcie się zobaczymy! Po tak długim czasie rozłąki znów go zobaczę! Zgaszone światło nie budziło we mnie żadnych podejrzeń. Shinya nie lubi, gdy jest jasno. Drzwi wejściowe otworzyłem najciszej, jak tylko potrafiłem. Pustka wnętrza mówiła mi dokładnie, czego mam się spodziewać. Czy powinienem uciekać...? Nie poświęciłem nawet sekundy, by się nad tym zastanowić. To Shinya. Na pewno uda mi się z nim porozmawiać.
Zdjąłem buty i pewnym krokiem wszedłem w głąb mieszkania. Zignorowałem pobocze pokoje, co jak co ale Shinya na pewno nie czekałby na mnie w kuchni czy w łazience. Centralnie na wprost wejścia były drzwi do salonu, i to one stanowiły mój cel. Jeszcze jeden, głęboki oddech i drżącą ręką chwyciłem za klamkę. Przeżyłem zboczone potwory, krew i psychopatów, przeżyję spotkanie z własnym bliźniakiem. Nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi. W środku, zgodnie z oczekiwaniami nic nie było widać, jednak w powietrzu unosił się poniekąd znajomy zapach.
- Wróciłem... braciszku...
Nieśmiało postawiłem kilka kroków wgłąb pokoju. Gdy poczułem, że wdepnąłem w coś miękkiego i mokrego zatrzymałem się, by za chwilę usłyszeć odgłos zamykanych drzwi za plecami.
- Wiem, że tu jesteś, braciszku... - wyszeptałem.
W tym momencie stała się jasność. Przez kilka sekund cały świat tonął w bieli, by chwilę później wróciła mi ostrość widzenia. Znane mi ramiona objęły mnie od tyłu, podczas gdy mój wzrok pochłaniał scenę rzezi. Nasi sąsiedzi, nasi rodzice, przypadkowe osoby z ulicy - wszyscy wyglądali na rozszarpane na strzępy, zmiażdżone trupy rozsmarowane po całym pokoju. Z przerażeniem spojrzałem w dół by zobaczyć, że stoję w wnętrznościach własnej matki.
- Spóźniłeś się - wyszeptał mi do ucha znajomy głos - Długo wracacie z tej szkoły... Tak bardzo się nudziłem...
- Braciszku...
- Ale oni też byli nudni! - warknął gwałtownie Shinya, jednocześnie pogłębiając uścisk - Tacy nudni!
- T-to boli...
- Boli?
Po tym puścił mnie, jednak nie miałem odwagi się odwrócić by ujrzeć jego twarz. Nie musiałem. Stanął przede mną, z tym potwornym, czerwonym błyskiem w oczach.
- Nikt mnie tak nie zaspokaja jak ty, braciszku - wymruczał, gładząc mnie po policzku - Nikt.
Stałem sparaliżowany, usiłując powstrzymać swoje ciało przed ucieczką. To prawda, Shinya czasem bywał agresywny, ale nigdy na taką skalę... Zwykle, gdy miał gorszy dzień przychodził do mnie z nożem, a ja dawałem mu się ciąć. Dlaczego? Dlaczego nie przyszedł? Dlaczego przestało mu to wystarczać? Widząc groźny błysk w jego oczach zacząłem się cofać, nie zważając na to iż deptam swoją zmasakrowaną rodzicielkę.
- Dokąd? - wymruczał.
W tym samym momencie rzuciłem się do drzwi, jednak było już za późno. Nie zdążyłem zabrać palca ze szczeliny gdy z pełną mocą zatrzasnął drzwi i przekręcił zamek. Usłyszałem tylko własny wrzask bólu, gdy brutalnie szarpnął mnie do tyłu, nożem oddzielając zaklinowany palec od reszty ciała.
- A ty... będziesz następny!
Pulsujący ból płynący z dłoni tylko potęgował mój strach, gdy ciągnąc mnie za włosy zmuszał mnie, bym za nim szedł. Nie dbał, czy będę iść czy będzie mnie wlókł, więc starałem się nadążyć za tempem jego kroków. W końcu pchnął mnie na podłogę. Ledwo powstrzymałem odruch wymiotny, gdy moja twarzy wylądowała tuż przy mieszaninie moczu, kału i jelit mojego ojca. Leżałem tuż obok największego skupiska rozszarpanych trupów. Po chwili poczułem na karku jego bosą stopę.
- Ciesz się widokiem. Piękne, czyż nie? - wyszeptał mi do ucha, schylając się i tym samym boleśnie wgniatając mnie w podłogę.
Znów musiałem walczyć z mdłościami. Chociaż każde jedno zakończenie nerwowe krzyczało, żebym uciekał, nie potrafiłem poruszyć nawet palcem, mimo iż po jakimś czasie przestał mnie przygniatać i nic mnie nie trzymało. Czekałem na to, co się wydarzy. Może tylko zada mi kilka ran, tak jak zawsze? A potem pocałuje, gryząc w wargę, rozbierze i zaspokoi swoją żądzę? To przecież Shinya. Znam go. Może i nie widzieliśmy się parę tygodni, ale czy człowiek może się aż tak zmienić w takim czasie?
Wrzasnąłem, gdy poczułem jak lodowate ostrze powoli zagłębia mi się w nagą skórę na stopie. Shinya powolnym ruchem głęboko przecinał najwrażliwsze punkty na mojej prawej stopie. Siłą trzymał mi ją w miejscu, żebym nawet nie spróbował uciec. To nie miałoby sensu. Tylko bym pogorszył ranę, wierzgając jak głupi. Zamiast przejść na drugą stopę i zrobić to samo, ostrze powolutku przesuwał do góry, rozcinając nogawkę spodni na łydce i na udzie. Pochylił się i przesunął językiem po głębokiej ranie. Jęknąłem z bólu, gdy język zastąpił paznokciami i rozszerzył ranę, zwiększając upływ krwi.
Przez jakiś czas przyglądał się szkarłatnym kroplom wypływającym z rozcięcia, jednak wkrótce znów chwycił nóż i przesunął samym jego czubkiem po mojej łydce, tworząc płytkie nacięcie na skórze. Chyba zrobiło mu się niewygodnie, gdyż usiadł na moich udach i dopiero wtedy zabrał się za pogłębianie ranki. Skutecznie mnie tym unieruchomił, mogłem więc tylko zaciskać zęby, starać się nie wymiotować i nie patrzeć na truchła dookoła mnie. Nawet zamknięcie oczu nie pomagało - ich smród, smród krwi i śmierci był tak intensywny, że nie musiałem nic widzieć, żeby czuć sensacje w żołądku.
- Podoba ci się, Yonaka? - zapytał Shinya uradowanym głosem. Nie miałem siły odpowiedzieć na jego pytanie.
Chyba nie spodobało mu się milczenie z mojej strony, gdyż wstał i kucnął obok mojej głowy. Podniósł ją do góry, tym samym zmuszając mnie do otwarcia oczu i spojrzenia na jego umazaną starą i świeżą krwią twarz.
- Podoba ci się? - ponowił pytanie, świdrując mnie spojrzeniem.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć nadal milczałem. Wrzasnąłem z bólu, gdy rozwścieczony Shinya wbił mi nóż w udo. Pulsujący ból promieniował ze wszystkich ran, a ja nie mogłem z tym nic zrobić. Przewrócił mnie na plecy i zainteresował się moją klatka piersiową. Modliłem się tylko w duchu, żeby na tym się skończyło. Żeby tyle krwi i bólu go zaspokoiło, by zwinął się w kłębek przy mnie i zasnął, usatysfakcjonowany. Tyle razy to przerabialiśmy... Jakiś cichy głosik w głębi głowy mówił mi, że tym razem nie wyjdę z tego cało, jednak uciszałem go. Im bardziej będę się bał, tym większe jest ryzyko że zacznę się wyrywać, a wtedy na pewno coś mi zrobi. Jeśli nie celowo, to przez przypadek. Musiałem zachować zimną krew. Mój bliźniak w tym czasie, kiedy ja próbowałem sie uspokoić jednym szarpnięciem wyrwał mi wszystkie guziki z marynarki. Przesuwał płazem noża po mostku, obojczykach, aż do sutków. Z mściwym błyskiem w oku przeciął jeden sutek na pół, uśmiechając się gdy jęknąłem z bólu. Z oczu popłynęły mi łzy. Brudnymi palcami gładził moje żebra, podczas gdy nożem przesuwał tuż pod nimi.
- Nee, Yonaka... Odpowiedz mi.
Wbił czubek noża tuż pod splotem słonecznym i powoli przesuwał go w dół, jednocześnie pogłębiając ranę. Zdusiłem w sobie wrzask.
- N-nie...
- Nie? - zatrzymał ostrze tuż nad pępkiem. Rana była już tak głęboka, że wnikało do środka na co najmniej kilka centymetrów.
- B-braciszku...
Nie dał mi mówić dalej. Wsunął mi do ust swoje zakrwawione palce.
- Nic nie mów. Zobaczysz, że będzie dobrze...
Nowe łzy popłynęły mi po policzkach. Rozcięte spodnie i rozerwana marynarka już były całe zakrwawione, a mnie instynkt mówił, że zabawa dopiero się zaczyna. Jakież było moje zdziwienie, gdy Shinya wyjął mi z ust swoją dłoń i delikatnie mnie pocałował, przygryzając dolną wargę.
- Idziemy spać - wymruczał i ułożył się obok mnie, zwinięty w kłębek.
Serce we mnie zamarło. Mam tu spać? Krwawiąc? Wśród trupów? Czułem obrzydzenie, jednak na samą myśl o ruchu wszystkie rany mnie zapiekły żywym ogniem. Oddech mojego bliźniaka powoli się uspokajał, a mój puls przyspieszał, zwiększając krwotok. Zawroty głowy się nasilały, jednak w głowie miałem tylko jedną myśl - uciec stąd, byle szybko i byle daleko. Mogę nawet wrócić do zamku Mogeko. Wszystko, byleby nie zostać tutaj. Jakiż głupi byłem sądząc, że po prostu porozmawiamy ze sobą...
Odczekałem jeszcze chwilę, ale w każdym momencie mogłem stracić czucie w kończynach, więc delikatnie pozbyłem się objęć brata i spróbowałem wstać. Nie chciałem nawet patrzeć na ranę na brzuchu, z której bezustannie wypływał potok krwi. Nie wiem, jakim cudem, chyba siłą woli udało mi się podnieść do jako takiego pionu. Wszystko mnie tak bolało, że nawet pulsująca rana na stopie stała się mało istotnym elementem całości cierpienia. Niezgrabnie i ciężko postawiłem pierwszy krok w stronę ledwo widocznych drzwi. Potem następny. Następny. To już trzy. Wzrok powoli zachodził mi czernią, coraz ciężej było oddychać. To przecież parę metrów do drzwi, nie jakiś maraton! Dalej, Yonaka, dasz radę... Kolejne dwa kroki. Kolejny krok. Jeszcze tylko jeden...
- Dokąd się wybierasz? - rozległo się za moimi plecami.
Nie zdążyłem nawet zareagować, gdy chwycił mnie za włosy i rzucił mną o podłogę. Potem z całej siły nadepnął mi na żebra, aż słychać było trzask pękającej kości. Wrzasnąłem z bólu.
- Chciałeś mnie zostawić, braciszku? - warknął, a w jego oczach płonęło szaleństwo - Nie zostawiaj mnie...
Zdarł ze mnie resztki spodni. Już wcześniej, gdy siedział mi na udach czułem, że jest podniecony. To się prędzej czy później musiało stać...
Zdarte gardło zapiekło mnie żywym ogniem, gdy krzyknąłem. Z noża widać było tylko rączkę, cała reszta, całe ostrze wbite było w moje podbrzusze. Shinya klęczał pomiędzy moimi nogami, z chorą tęsknotą wymalowaną na twarzy, gdy obserwował jak powolutku sam wyciąga narzędzie z mojego ciała.
- Takie... takie piękne... - wyszeptał zafascynowany, po czym znów wbił nóż, nieco wyżej. Uśmiechnął się słuchając moich krzyków.
Jedną ręką bardziej rozsunął mi nogi. Gdy znów wyjął ostrze zamknąłem oczy, modląc się by następny cios nigdy nie nadszedł. Tym razem ból był podwójny, bo w tym samym czasie wszedł we mnie członkiem i wbił mi stal tuż obok pierwszej rany.
- Nie... nie tak - wymruczał do siebie, po czym wysunął się z mojego wnętrza. Nie zdążyłem odetchnąć z ulgą, gdy przewrócił mnie na brzuch i wbił moją twarz we wnętrzności leżące tuż obok drzwi. Usiłowałem uciec, jednak za mocno mnie trzymał. Wyjął mi nóż z podbrzusza i wsunął go w otwór z tyłu, znów wywołując wrzask bólu. Zaczął się śmiać na cały głos, podczas gdy mój umysł już był zbyt otępiały od upływu krwi by móc jakkolwiek zareagować. Czerń się pogłębiała, i ostatnim co poczułem było że wszedł we mnie swoim członkiem, w tę ranę pozostawioną po nożu i zaspokajał swoje pragnienie.
- B-braciszku… Dlaczego...
Potem było tylko kolejne dziewięć dźgnięć i nastał wieczny mrok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz