Wypadając
z autobusu myślałem już tylko o jednym - muszę się pospieszyć.
Nawet jeśli cała przygoda w zamku Mogeko nie była tylko wytworem
mojej wyobraźni, kazałem mu czekać już zbyt długo. Tak bardzo
chcę go zobaczyć...!
Mijane
plakaty budziły niepokój w moim sercu. Przypominały mi reklamy
tego nieszczęsnego prosciutto, którymi oklejony był cały zamek
żółtych stworzeń. W kieszeni zaciążyło mi kilka paczek ich
przysmaku, które zebrałem w zamku. Starając się nie patrzeć na
pokryte zakrzepłą krwią dłonie wyjąłem je i wyrzuciłem do
pobliskiego śmietnika. Wracam do domu. Już ich nie potrzebuję.
Zaraz za prosciutto poleciały również magazyny porno, chipsy o
smaku alg i papryczki chilli, wszystko zebrane w zamczysku. Już bez
balastu poczułem się nieco lżej.
W
końcu dotarłem do celu. Znajomy widok ogrzał niepewne serce,
nareszcie dotarł do mnie jeden, prosty fakt - jestem w domu. Udało
mi się, wróciłem cały z tego koszmaru. Cała groza straciła
znaczenie. Czy kiedykolwiek je miała? Nareszcie się zobaczymy! Po
tak długim czasie rozłąki znów go zobaczę! Zgaszone światło
nie budziło we mnie żadnych podejrzeń. Shinya nie lubi, gdy jest
jasno. Drzwi wejściowe otworzyłem najciszej, jak tylko potrafiłem.
Pustka wnętrza mówiła mi dokładnie, czego mam się spodziewać.
Czy powinienem uciekać...? Nie poświęciłem nawet sekundy, by się
nad tym zastanowić. To Shinya. Na pewno uda mi się z nim
porozmawiać.
Zdjąłem
buty i pewnym krokiem wszedłem w głąb mieszkania. Zignorowałem
pobocze pokoje, co jak co ale Shinya na pewno nie czekałby na mnie w
kuchni czy w łazience. Centralnie na wprost wejścia były drzwi do
salonu, i to one stanowiły mój cel. Jeszcze jeden, głęboki oddech
i drżącą ręką chwyciłem za klamkę. Przeżyłem zboczone
potwory, krew i psychopatów, przeżyję spotkanie z własnym
bliźniakiem. Nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi. W środku,
zgodnie z oczekiwaniami nic nie było widać, jednak w powietrzu
unosił się poniekąd znajomy zapach.
-
Wróciłem... braciszku...
Nieśmiało
postawiłem kilka kroków wgłąb pokoju. Gdy poczułem, że
wdepnąłem w coś miękkiego i mokrego zatrzymałem się, by za
chwilę usłyszeć odgłos zamykanych drzwi za plecami.
-
Wiem, że tu jesteś, braciszku... - wyszeptałem.
W
tym momencie stała się jasność. Przez kilka sekund cały świat
tonął w bieli, by chwilę później wróciła mi ostrość
widzenia. Znane mi ramiona objęły mnie od tyłu, podczas gdy mój
wzrok pochłaniał scenę rzezi. Nasi sąsiedzi, nasi rodzice,
przypadkowe osoby z ulicy - wszyscy wyglądali na rozszarpane na
strzępy, zmiażdżone trupy rozsmarowane po całym pokoju. Z
przerażeniem spojrzałem w dół by zobaczyć, że stoję w
wnętrznościach własnej matki.
-
Spóźniłeś się - wyszeptał mi do ucha znajomy głos - Długo
wracacie z tej szkoły... Tak bardzo się nudziłem...
-
Braciszku...
-
Ale oni też byli nudni! - warknął gwałtownie Shinya, jednocześnie
pogłębiając uścisk - Tacy nudni!
-
T-to boli...
-
Boli?
Po
tym puścił mnie, jednak nie miałem odwagi się odwrócić by
ujrzeć jego twarz. Nie musiałem. Stanął przede mną, z tym
potwornym, czerwonym błyskiem w oczach.
-
Nikt mnie tak nie zaspokaja jak ty, braciszku - wymruczał, gładząc
mnie po policzku - Nikt.
Stałem
sparaliżowany, usiłując powstrzymać swoje ciało przed ucieczką.
To prawda, Shinya czasem bywał agresywny, ale nigdy na taką
skalę... Zwykle, gdy miał gorszy dzień przychodził do mnie z
nożem, a ja dawałem mu się ciąć. Dlaczego? Dlaczego nie
przyszedł? Dlaczego przestało mu to wystarczać? Widząc groźny
błysk w jego oczach zacząłem się cofać, nie zważając na to iż
deptam swoją zmasakrowaną rodzicielkę.
-
Dokąd? - wymruczał.
W
tym samym momencie rzuciłem się do drzwi, jednak było już za
późno. Nie zdążyłem zabrać palca ze szczeliny gdy z pełną
mocą zatrzasnął drzwi i przekręcił zamek. Usłyszałem tylko
własny wrzask bólu, gdy brutalnie szarpnął mnie do tyłu, nożem
oddzielając zaklinowany palec od reszty ciała.
-
A ty... będziesz następny!
Pulsujący
ból płynący z dłoni tylko potęgował mój strach, gdy ciągnąc
mnie za włosy zmuszał mnie, bym za nim szedł. Nie dbał, czy będę
iść czy będzie mnie wlókł, więc starałem się nadążyć za
tempem jego kroków. W końcu pchnął mnie na podłogę. Ledwo
powstrzymałem odruch wymiotny, gdy moja twarzy wylądowała tuż
przy mieszaninie moczu, kału i jelit mojego ojca. Leżałem tuż
obok największego skupiska rozszarpanych trupów. Po chwili poczułem
na karku jego bosą stopę.
-
Ciesz się widokiem. Piękne, czyż nie? - wyszeptał mi do ucha,
schylając się i tym samym boleśnie wgniatając mnie w podłogę.
Znów
musiałem walczyć z mdłościami. Chociaż każde jedno zakończenie
nerwowe krzyczało, żebym uciekał, nie potrafiłem poruszyć nawet
palcem, mimo iż po jakimś czasie przestał mnie przygniatać i nic
mnie nie trzymało. Czekałem na to, co się wydarzy. Może tylko
zada mi kilka ran, tak jak zawsze? A potem pocałuje, gryząc w
wargę, rozbierze i zaspokoi swoją żądzę? To przecież Shinya.
Znam go. Może i nie widzieliśmy się parę tygodni, ale czy
człowiek może się aż tak zmienić w takim czasie?
Wrzasnąłem,
gdy poczułem jak lodowate ostrze powoli zagłębia mi się w nagą
skórę na stopie. Shinya powolnym ruchem głęboko przecinał
najwrażliwsze punkty na mojej prawej stopie. Siłą trzymał mi ją
w miejscu, żebym nawet nie spróbował uciec. To nie miałoby sensu.
Tylko bym pogorszył ranę, wierzgając jak głupi. Zamiast przejść
na drugą stopę i zrobić to samo, ostrze powolutku przesuwał do
góry, rozcinając nogawkę spodni na łydce i na udzie. Pochylił
się i przesunął językiem po głębokiej ranie. Jęknąłem z
bólu, gdy język zastąpił paznokciami i rozszerzył ranę,
zwiększając upływ krwi.
Przez
jakiś czas przyglądał się szkarłatnym kroplom wypływającym z
rozcięcia, jednak wkrótce znów chwycił nóż i przesunął samym
jego czubkiem po mojej łydce, tworząc płytkie nacięcie na skórze.
Chyba zrobiło mu się niewygodnie, gdyż usiadł na moich udach i
dopiero wtedy zabrał się za pogłębianie ranki. Skutecznie mnie
tym unieruchomił, mogłem więc tylko zaciskać zęby, starać się
nie wymiotować i nie patrzeć na truchła dookoła mnie. Nawet
zamknięcie oczu nie pomagało - ich smród, smród krwi i śmierci
był tak intensywny, że nie musiałem nic widzieć, żeby czuć
sensacje w żołądku.
-
Podoba ci się, Yonaka? - zapytał Shinya uradowanym głosem. Nie
miałem siły odpowiedzieć na jego pytanie.
Chyba
nie spodobało mu się milczenie z mojej strony, gdyż wstał i
kucnął obok mojej głowy. Podniósł ją do góry, tym samym
zmuszając mnie do otwarcia oczu i spojrzenia na jego umazaną starą
i świeżą krwią twarz.
-
Podoba ci się? - ponowił pytanie, świdrując mnie spojrzeniem.
Nie
wiedząc, co odpowiedzieć nadal milczałem. Wrzasnąłem z bólu,
gdy rozwścieczony Shinya wbił mi nóż w udo. Pulsujący ból
promieniował ze wszystkich ran, a ja nie mogłem z tym nic zrobić.
Przewrócił mnie na plecy i zainteresował się moją klatka
piersiową. Modliłem się tylko w duchu, żeby na tym się
skończyło. Żeby tyle krwi i bólu go zaspokoiło, by zwinął się
w kłębek przy mnie i zasnął, usatysfakcjonowany. Tyle razy to
przerabialiśmy... Jakiś cichy głosik w głębi głowy mówił mi,
że tym razem nie wyjdę z tego cało, jednak uciszałem go. Im
bardziej będę się bał, tym większe jest ryzyko że zacznę się
wyrywać, a wtedy na pewno coś mi zrobi. Jeśli nie celowo, to przez
przypadek. Musiałem zachować zimną krew. Mój bliźniak w tym
czasie, kiedy ja próbowałem sie uspokoić jednym szarpnięciem
wyrwał mi wszystkie guziki z marynarki. Przesuwał płazem noża po
mostku, obojczykach, aż do sutków. Z mściwym błyskiem w oku
przeciął jeden sutek na pół, uśmiechając się gdy jęknąłem z
bólu. Z oczu popłynęły mi łzy. Brudnymi palcami gładził moje
żebra, podczas gdy nożem przesuwał tuż pod nimi.
-
Nee, Yonaka... Odpowiedz mi.
Wbił
czubek noża tuż pod splotem słonecznym i powoli przesuwał go w
dół, jednocześnie pogłębiając ranę. Zdusiłem w sobie wrzask.
-
N-nie...
-
Nie? - zatrzymał ostrze tuż nad pępkiem. Rana była już tak
głęboka, że wnikało do środka na co najmniej kilka centymetrów.
-
B-braciszku...
Nie
dał mi mówić dalej. Wsunął mi do ust swoje zakrwawione palce.
-
Nic nie mów. Zobaczysz, że będzie dobrze...
Nowe
łzy popłynęły mi po policzkach. Rozcięte spodnie i rozerwana
marynarka już były całe zakrwawione, a mnie instynkt mówił, że
zabawa dopiero się zaczyna. Jakież było moje zdziwienie, gdy
Shinya wyjął mi z ust swoją dłoń i delikatnie mnie pocałował,
przygryzając dolną wargę.
-
Idziemy spać - wymruczał i ułożył się obok mnie, zwinięty w
kłębek.
Serce
we mnie zamarło. Mam tu spać? Krwawiąc? Wśród trupów? Czułem
obrzydzenie, jednak na samą myśl o ruchu wszystkie rany mnie
zapiekły żywym ogniem. Oddech mojego bliźniaka powoli się
uspokajał, a mój puls przyspieszał, zwiększając krwotok. Zawroty
głowy się nasilały, jednak w głowie miałem tylko jedną myśl -
uciec stąd, byle szybko i byle daleko. Mogę nawet wrócić do zamku
Mogeko. Wszystko, byleby nie zostać tutaj. Jakiż głupi byłem
sądząc, że po prostu porozmawiamy ze sobą...
Odczekałem
jeszcze chwilę, ale w każdym momencie mogłem stracić czucie w
kończynach, więc delikatnie pozbyłem się objęć brata i
spróbowałem wstać. Nie chciałem nawet patrzeć na ranę na
brzuchu, z której bezustannie wypływał potok krwi. Nie wiem, jakim
cudem, chyba siłą woli udało mi się podnieść do jako takiego
pionu. Wszystko mnie tak bolało, że nawet pulsująca rana na stopie
stała się mało istotnym elementem całości cierpienia.
Niezgrabnie i ciężko postawiłem pierwszy krok w stronę ledwo
widocznych drzwi. Potem następny. Następny. To już trzy. Wzrok
powoli zachodził mi czernią, coraz ciężej było oddychać. To
przecież parę metrów do drzwi, nie jakiś maraton! Dalej, Yonaka,
dasz radę... Kolejne dwa kroki. Kolejny krok. Jeszcze tylko jeden...
-
Dokąd się wybierasz? - rozległo się za moimi plecami.
Nie
zdążyłem nawet zareagować, gdy chwycił mnie za włosy i rzucił
mną o podłogę. Potem z całej siły nadepnął mi na żebra, aż
słychać było trzask pękającej kości. Wrzasnąłem z bólu.
-
Chciałeś mnie zostawić, braciszku? - warknął, a w jego oczach
płonęło szaleństwo - Nie zostawiaj mnie...
Zdarł
ze mnie resztki spodni. Już wcześniej, gdy siedział mi na udach
czułem, że jest podniecony. To się prędzej czy później musiało
stać...
Zdarte
gardło zapiekło mnie żywym ogniem, gdy krzyknąłem. Z noża widać
było tylko rączkę, cała reszta, całe ostrze wbite było w moje
podbrzusze. Shinya klęczał pomiędzy moimi nogami, z chorą
tęsknotą wymalowaną na twarzy, gdy obserwował jak powolutku sam
wyciąga narzędzie z mojego ciała.
-
Takie... takie piękne... - wyszeptał zafascynowany, po czym znów
wbił nóż, nieco wyżej. Uśmiechnął się słuchając moich
krzyków.
Jedną
ręką bardziej rozsunął mi nogi. Gdy znów wyjął ostrze
zamknąłem oczy, modląc się by następny cios nigdy nie nadszedł.
Tym razem ból był podwójny, bo w tym samym czasie wszedł we mnie
członkiem i wbił mi stal tuż obok pierwszej rany.
-
Nie... nie tak - wymruczał do siebie, po czym wysunął się z
mojego wnętrza. Nie zdążyłem odetchnąć z ulgą, gdy przewrócił
mnie na brzuch i wbił moją twarz we wnętrzności leżące tuż
obok drzwi. Usiłowałem uciec, jednak za mocno mnie trzymał. Wyjął
mi nóż z podbrzusza i wsunął go w otwór z tyłu, znów wywołując
wrzask bólu. Zaczął się śmiać na cały głos, podczas gdy mój
umysł już był zbyt otępiały od upływu krwi by móc jakkolwiek
zareagować. Czerń się pogłębiała, i ostatnim co poczułem było
że wszedł we mnie swoim członkiem, w tę ranę pozostawioną po
nożu i zaspokajał swoje pragnienie.
-
B-braciszku… Dlaczego...
Potem
było tylko kolejne dziewięć dźgnięć i nastał wieczny mrok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz