Siedząc
w swoim pokoju Judal wyglądał przez okno. Na nocnym niebie widniały
tysiące gwiazd, które, choć zna konstelacje, układał we własne
wzory. Tam, gdzie ludzie widzieli niedźwiedzia czy łabędzia, on
widział drzewa i owoce. Gwiazdy stwarzają miliardy możliwości,
gwiazdozbiory można by tworzyć w nieskończoność... A pomiędzy
tymi małymi, jasnymi punktami, widnieje wielki księżyc. Satelita
tej planety, kapryśny przyjaciel, raz patrzący na ludzi z góry,
raz zaś odwrócony do nich plecami. Niedouczeni głupcy w dawnych
czasach pewnie z tego powodu czcili go jako boga, władcę nocy i
czarnych przestworzy. Choć właściwie Luna była żeńską boginią,
co nie? Dobra, no to władczynię nocy.
Światło tego ciała astralnego
wpadało do pomieszczenia, które czarnowłosy zamieszkiwał. Pokój
nie był zbyt czysty, bardziej jednak ze względu na wszechobecny
kurz niż użytkowanie. Wręcz przeciwnie, wyglądał jakby nikt tu
nie mieszkał i w sumie niewiele się to różniło od prawdy.
Sindbad pozwolił mu zajmować ten pokój, jednak on tak rzadko bywał
w Sindrii, że ślady jego obecności były znikome. Nikt też go nie
odwiedzał, gdyż był tu w tajemnicy. Tylko dzięki uprzejmości
władcy tego kraju, który ze względu na pomoc Judala w jednej
sprawie przymknął oko na własny nakaz pojmania go żywcem, mógł
raz na jakiś czas przyjechać tu i odpocząć od ucieczki i chowania
się. Były też inne powody, ale to później.A więc świecił księżyc. Okno wychodziło na miasto, piękną stolicę Sindrii, dziś przepełnioną światłem i kolorami. Z tej wysokości widział dokładnie, jak wielkie jest mrowie ludzi na ulicach. Szeroki ocean, przepełniony tancerzami i ucztującymi. Kolorowe stroje kobiet, obwieszonych kwiatami egzotycznych piękności, wirowały w rytm skocznej muzyki, jednocześnie dając efekt falowania. Faktycznie, wyglądali jak morze, ale nie wzburzone. Spokojne, piękne morze, łagodnymi falami rozbijające się o budynki.
Kobiety akurat najmniej interesowały Judala. Po prostu je odnotował, w końcu ciężko by było je przeoczyć. Jak tak przesuwał wzrokiem po tłumie ludzie wyglądali na szczęśliwych. Że też oni nie są wyczerpani... Czasem czarnowłosy ma wrażenie, że w Sindrii każdy dzień to jakieś wielkie przyjęcie na ulicach, a jednak ludzie nadal się nimi cieszą, jakby to miał być ostatni dzień ich życia. Nigdy nie zrozumie tego podejścia. Miałby dość po 10 minutach takiej zabawy, a co dopiero kilku tygodniach, lub latach jak w niektórych przypadkach. Tak właściwie to był zmęczony od samego patrzenia na imprezę. Jest jednak jeden powód, dla którego się tu zjawił, i to właśnie owego powodu wypatrywał w tłumie. Swoją uwagę skupiał głównie tam, gdzie było dużo jedzenia lub bardzo dużo kobiet, jednak na chwilę obecną nie odnalazł tego, czego szukał. Wzdychał więc tylko z irytacją, czując jak jego głowa pulsuje od nadmiaru migających kolorków.
W końcu przestał się gapić na tłum, zmęczony i znudzony niepowodzeniem. Na stole stał koszyk brzoskwiń, które czekały już gdy przyszedł. W sumie przychodzi tu regularnie co pół roku, pewnie Sindbad dawno się skapł. Liczył, że jak zwykle uda mu się odnaleźć wzrokiem tą osobę, dlatego klęska pozostawiła mu na języku gorzki posmak. By go zmyć chwycił do ręki owoc i wgryzł się w niego. Przeżuwając kęs gładził kciukiem mięciutki meszek na skórce, zastanawiając się nad tym, co będzie robił przez następne pół roku. Gdzie jeszcze nie był? Co chciałby zobaczyć? Gdzie go nie będą szukać? To naprawdę męczące. O ileż łatwiej by było, gdyby dał się złapać... Ale wtedy nie mógłby tu przychodzić i patrzeć. A z jakiegoś powodu, nieważne ile by zaprzeczał, ciągle tu wraca.
Gdy skończył owoca w palcach została mu pestka. Patrzył na nią obojętnie, zastanawiając się, czy gdyby nią rzucił, doleciałaby do kogoś z balujących. W sumie to pomysł wart wypróbowania, a i przedmiot się nie zmarnuje. Ucieszy Judala i wkurzy trafionego. Żyć nie umierać. Znów usadził się na parapecie, oglądając najbliższe sobie cele. Normalnym rzutem na pewno nie trafi, jednak gdyby tak użył magii... O, ten by się nadał. Ma irytująco szczęśliwą mordę. Nie szczerz się gościu, i tak nie poruchasz. Teraz tylko jakiej siły użyć...
- Ohayo, Judam! - coś mu szepnęło do ucha.
Judal podskoczył i o mało nie spadł na dół. Po jego lewej stronie zmaterializował się Alladyn, uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Chyba nie chciałeś kogoś skrzywdzić, co, Jugemu? - dzieciak oparł ręce na biodrach i zabawnie przekrzywił głowę. Czarnowłosy walczył ze wszystkich sił, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Nie, chibi - dusił się, patrząc jak te wielkie, niebieskie oczy wpatrują się w niego nieufnie.
Niebieskowłosy jeszcze przez chwilę gapił się na niego, by w końcu wzruszyć ramionami i sięgnąć po jedną z brzoskwiń w koszyku. Z realizacji niecnego placu nici, jednak Judal nadal uparcie wpatrywał się w uśmiechniętego gostka, jakby samym spojrzeniem chciał go trafić prosto w środek czoła. Alladyn pewnie doskonale wie, że Judal jest poszukiwany, mimo to nadal nie wszczął alarmu. To na swój sposób miłe, jednak no cóż... to Alladyn. On nie robi takich rzeczy, bo wierzy w ludzi i szansę na odkupienie. Pewnie zaraz się zacznie gadka umoralniająca...
- A wiesz, Judam... - zgodnie z oczekiwaniami zaczął chłopak. Czarnowłosy chciał mu przerwać, jednak coś w spojrzeniu tych niebieskich patrzałek go powstrzymało - Jego tu nie ma.
Że hę? Tyle mniej więcej musiała wyrażać mina Judala, gdyż Alladyn westchnął tylko i zaczął obracać w palcach pestkę brzoskwini.
- Alibaby tu nie ma - wyjaśnił - Pojechał wczoraj razem z Kouenem. Przykro mi... Wiem, że specjalnie dla niego tu przychodzisz.
Czerwonooki zamrugał kilka razy. Nie spodziewał się tego. Kouen to jedno, ale Alibaba którego zna nie odpuściłby takiej imprezy jak początek lata w Sindrii. Byłby pierwszy na parkiecie i u dziewczyn, choć i tak dostałby kosza. Potem dostałby opiernicz od Kouena za zarywanie do dziewczyn. A potem razem z Alladynem i Morgianą bawiliby się do rana. Co ta miłość robi z ludźmi...
- Jeśli chcesz, to Sindbad mówi że możesz zejść na dół i pobawić się razem z nami - kontynuował niebieskowłosy, cały czas patrząc na przedmiot w dłoni - Dziś ci odpuści, bo dziś jest święto.
To miłe, jednak Judal nie był zainteresowany. Cały ten hałas i migające kolory... Nie, to męczy. Za bardzo męczy. Dlaczego Alibaba musiał wyjechać? Przecież zawsze blondyna się pytał, co u brzdąca… A teraz wpadł na brzdąca. Jak on ma rozmawiać z Alladynem?
- Przykro mi, Judam… Ale na pewno nie chcesz zejść z nami? Zobaczysz, że będzie fajnie!
Radość w głosie Alladyna była tak wymuszona, że to aż było słychać. Nadal nie podnosił wzroku do góry, choć Judal kilkakrotnie próbował spojrzeć mu w oczy. Coś mu nie pasowało w zachowaniu bachora i chyba zaczynał wiedzieć, co…
Szybkim ruchem przysunął się do mniejszego chłopaka, by go delikatnie pocałować. Pewnie natychmiastowa realizacja swojego pomysłu to nie było rozsądne wyjście, jednak... warto było. Szeroko otwarte błękitne oczy patrzyły na niego zdumione, gdy przyciskał go do siebie jeszcze bardziej, nie chcąc wypuścić.
- A-ale... Co ty robisz, Juradu! To, że Alibaba wyjechał, nie znaczy, że… - Judal położył palec na jego ustach, blokując słowotok.
- Ależ ty tępy jesteś, chibi. Kto ci powiedział, że przyjeżdżam tu dla Alibaby, co? A teraz wzrok do góry, bo moja twarz prezentuje się lepiej jak stopy, choć one też są niczego sobie.
Chyba jednak czarnowłosy ma serce... Ciepły uśmiech na twarzy tego cholernego dzieciaka to widok, dla którego warto się męczyć pół roku. A tym razem miał go na całą noc. Nie dał się zaciągnąć na dół… no, prawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz