sobota, 23 stycznia 2016

Discord

Nie jestem wielkim fanem marionetkowych show. Dzieci zwykle uwielbiają to, jak uwiązane linkami lalki tańczą tak, jak zagrały dłonie animatora. Zabawne historyjki, pouczające, z morałem... Kiedyś sam je bardzo lubiłem. Chciałem nauczyć się obsługiwać to, jak mi się zdawało, misterne urządzenie, które wprawia zabawki w ruch. Im starszy jednak byłem, tym bardziej rozumiałem grozę, jaką tchnęły te niewinne zabawy. To zwykłe marionetki. Bez sznurków, które trzymają je w górze są niczym więcej jak śmieciami. Zawsze się dziwiłem, dlaczego dorośli z niepokojem patrzą na teatrzyk. Teraz rozumiem. Strach przed tym, by podzielić los biednych kukiełek. Dorosłe życie usłane jest pułapkami. Z jednej strony pragniemy wolności, z drugiej zniewolenia. Chcemy nie myśleć i być jedynymi, którzy mają rację. To paradoksalne, ale... Kiedy patrzę na linki, niemal czuję jak zaciskają mi się na nadgarstkach. Dlatego nie lubię tych show.
Mimo to, czy unikając tego, co przypomina nam o kratach stajemy się wolni? Wolność jest murem, który sami sobie stawiamy. Moja wolność nie może ograniczać czyjejś wolności. W to wierzę, a przynajmniej próbuję. Gdzieś w głębi serca pojawia się jednak pytanie - a co, jeśli tak naprawdę to kłamstwo? Jeśli mur stawia nam ktoś inny, a my tylko myślimy, że nasza klatka jest szeroka? Czy nasz los napisany jest od podstaw, czy mamy szansę go zmienić? Z każdą kolejną myślą czuję pętlę na gardle, nadgarstkach i kostkach. Jestem animowany przez nieznaną melodię, a szamotanie się straciło sens.
Słyszeliście o nim? Niewielu o nim mówi. Niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że to nie Bóg pociąga za sznurki. Posłał swoją zabawkę, maskotkę odzianą w szare pióra i błękit bram niebiańskich. Złośliwą istotę, znaną wielu, lecz nieznaną nikomu. Tego, który wprowadza cały świat w dysonans. Nikt nie wie, kiedy się zjawia, ale gdziekolwiek jest, tam chaos stąpa u jego boku. Okryty płaszczem obojętności kroczy, nie zważając na płacz uciśnionych. Pierwszy raz usłyszałem o nim będąc małym dzieckiem, jednak zrozumiałem. Nigdy nie będziemy wolni, nie, dopóki Sa'el kroczy wśród istot śmiertelnych.
Żyjąc w strachu przed tym, co nieuniknione, każdego dnia starałem się omijać upiorne show. Gdy nie widzisz krat, łatwiej znieść upokorzenie. W końcu jednak przeznaczenie silniejsze niż strach przywiodło mnie tu, w miejsce, gdzie rozpocznie się malowane chaosem widowisko. Wyczułem go jeszcze nim się pojawił. Aurę, której nie pomyliłbym z niczym innym, jak pocałunek mrozu delikatnie złożony na śniadym licu. W myślach po trzykroć przekląłem imię tego, który się zjawi, a śmierć padnie mu do stóp. Na ułamek sekundy księżyc przysłonił słońce, pozwalając Sa'elowi wyjść z cienia. Nie mogąc nic zrobić patrzyłem, jak spektakl anarchii rusza w trasę.

Uśmiech skryty pod kapturem. Zimne, obojętne spojrzenie. Odziany w szare pióra i niebiosa o poranku chłopak szedł przed siebie. Ludzkość jest taka słaba, że aż prosi się o nieco zabawy... Hmm, co by tu... Jego spojrzenie padło na stojącego przy barierce mężczyznę. W zimnych oczach rozbłysła chwilowa fascynacja, by poskutkować dotknięciem. Delikatny ślad szminki na szyi. Kwiatowy zapach kobiecych perfum. Zakapturzony osobnik odsunął się nieco, chcąc podziwiać swoje dzieło. Ahh, z jakąż rozkoszą jego kobieta wbiła paznokcie w jego skórę, gdy poczuła zapach zdrady... Poczuli tylko lekki powiew chłodu, gdy chłopak mijał ich. Ich krzyki przyjemnie pieściły jego uszy, uśmiechał się mrocznie w cieniu kaptura.
Nie zdążył odejść daleko, gdy znów ujrzał okazję idealną. Poważna, stateczna kobieta i jej zniewolona latorośl. W szarych oczach widział pragnienie gołębich skrzydeł owiniętych ciężkim, kolczastym drutem. Wyzwoli ją. Czemu miałby się ograniczać? Poświęcając coś z siebie, wsunął do kieszonki zamszowej kurtki jednego papierosa. Chłodny podmuch poruszył czarnymi włosami, na chwilę zamykając jej oczy na świat. Gdy matka znów ujrzała córkę, jej wizja zmieniła się w jednej chwili. Krzyk, który rozdarł ciszę tego miejsca zdawał się idealnie komponować z kłótnią kochanków. Wymówki i wytłumaczenia nic ci nie dadzą, moja droga. Dysonans rozbrzmiał, teraz będziesz wibrować zgodnie z jego wolą.

Ptaki, którym babunia rzucała okruszki chleba pobiły się ze sobą, by ostatecznie rzucić się na starowinkę. Kolejna zakochana para pokłóciła się o jakąś błahostkę. Psy rzuciły się na siebie, przewracając swoich właścicieli. Całe pasmo prowadzące wzdłuż rzeki ogarniał chaos i szaleństwo. Do tej pory ciche miejsce było głośniejsze niż centrum miasta. Patrzyłem na to obojętnie, starając się dojrzeć tego, który jest sprawcą wszystkich zamieszań. Za każdym razem przebłysk szarych piór zasłaniał jego sylwetkę, jednak w końcu nadszedł właściwy moment.
Stojąc i obserwując grajka ulicznego patrzył na niego z politowaniem w oczach. Błękit żarzący się w mroku kaptura powoli zamrażał atmosferę, aż do momentu gdy nadszedł kolejny obserwator. Upiorny uśmiech zagościł na bladych wargach, gdy Sa'el wspiął się na palce i delikatnie jak wiatr wyszeptał czarnowłosemu mężczyźnie do ucha.
- Zniszcz to.
Odsunął się, by napawać się show. Na jego palcach niemal dało się ujrzeć linki, które poruszały bezwolną kukiełką. Pan losu, władca marionetek śmiał się, widząc jak marzenie grajka niszczeje razem z instrumentem roznoszonym w drzazgi na środku chodnika. Furią, na jaką stać tylko zniewolonych rozszarpywał na strzępy przyszłość swej ofiary. My wszyscy jesteśmy dla niego tylko ofiarami. Nie możemy nic zrobić, by powstrzymać go przed rozdarciem świata na pół.
Wkrótce chłopak ruszył w dalszą trasę... ale dalej byłem już tylko ja. Wpatrując się bezpośrednio w smukłą sylwetkę starałem się nie ulec lękowi. Obojętne spojrzenie zatrzymało się na mnie.
- Oho? - zaśmiał się zimnym głosem - Ktoś chyba mnie widzi.
Nie zdążyłem mrugnąć, gdy słońce zastąpił księżyc. Wciągnięty w krainę cieni mogłem już tylko odgrywać swoją rolę.
- Ciekawią mnie tacy jak ty. Widzialni, ale niewidzialni, żywi, ale martwi. Po co żyjesz, skoro nie chcesz być kontrolowany?
- Próbuję wierzyć.
- Wiara nie zerwie, a pozłoci łańcuchy, i dobrze o tym wiesz... Okłamujesz sam siebie, bo przez lata tego chciało społeczeństwo, tak?
- Jeśli nie mogę się wyrwać, a śmierć mnie nie uwolni, mogę się tylko szamotać błagając dysonans, by rozbrzmiał moim dźwiękiem.
Zimny śmiech przeszył powietrze. Rozbawiony chłopak niemal słaniał się na nogach, a jego głos odbijał się w próżni.
- Ahh, takież proste a tak trudne! Gdybyście byli stworzeni do stagnacji w pustej egzystencji, anioły nie musiałyby się wam pokłonić! Twoje słowa brzmią dostojnie, jednak słowo człowieka pozostanie tylko słowem.
Zapadła chwila milczenia, w czasie której rozbawione, lodowato błękitne tęczówki żarzyły się pod kapturem niczym dwie samotne, zbłąkane gwiazdy. Jego wzrok, przepełniony śmiechem i ciekawością wkurzał mnie. Jestem w mniejszości. Nie chcę się poddać, ale nie mam broni, by walczyć. Nie boję się upokorzenia. Nie rozumiem tylko, dlaczego muszę sam stawiać czoła tej melodii, która zwykła dyktować mi każdy dzień. Nagle błękit złagodniał.
- Jesteś taki mały. Zniszczenie twojego życia już w momencie narodzin nie kosztowałoby mnie więcej energii, niż podrapanie się po nosie. Mimo to stoisz i patrzysz na mnie tymi szarymi, martwymi ślepiami i nie próbujesz paść na kolana i błagać o litość. Naprawdę lubię takich jak ty...
Z lekkim podmuchem zjawił się tuż przy mnie. Nawet z tak bliska nie widziałem jego twarzy, zakrytej szarym kapturem. Niemal stykaliśmy się nosami, czułem, jak zimny jest jego oddech.
- Wiesz, co chcę zrobić, prawda? - zapytał szeptem sprawiając, że jego mroźny dech owionął moją twarz.
- Jesteś Wielkim Lalkarzem. Mam ci zabronić?
- Tak. Masz mi zabronić, bym mógł cię zniszczyć jak robactwo za głupotę.
- Przykro mi zatem, będziesz mnie musiał zabić za bezczelność.
Uśmiech w głębi zimowych oczu udowodnił mi, że nic z tego. Chciałbym się szamotać… Ale jak, gdy pustka jest taka ciepła? Muśnięciem marmurowych warg zmroził całe moje jestestwo, zostawiając tylko lodową noc.

Otwierając oczy poczułem moc. Nieokiełznaną, dziką... nie moją. Już nie byłem sobą. Leżące u moich nóg zimowe lilie układały się w bukiet przy ciele młodego, błękitookiego chłopaka. Kaptur zsunął się z jego głowy, zostawiając niezły widok na alabastrową cerę i spokój wypisany na twarzy. Pochyliłem się i zamknąłem gwieździste ślepia. W tafli lodu u stóp ujrzałem swe odbicie. Szare, zimne oczy spoglądające z zaciekawieniem na postać ukrytą pod kapturem.
Tak, Sa'elu. Od dziś będziemy jednym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz