Nie
jestem wielkim fanem marionetkowych show. Dzieci zwykle uwielbiają
to, jak uwiązane linkami lalki tańczą tak, jak zagrały dłonie
animatora. Zabawne historyjki, pouczające, z morałem... Kiedyś sam
je bardzo lubiłem. Chciałem nauczyć się obsługiwać to, jak mi
się zdawało, misterne urządzenie, które wprawia zabawki w ruch.
Im starszy jednak byłem, tym bardziej rozumiałem grozę, jaką
tchnęły te niewinne zabawy. To zwykłe marionetki. Bez sznurków,
które trzymają je w górze są niczym więcej jak śmieciami.
Zawsze się dziwiłem, dlaczego dorośli z niepokojem patrzą na
teatrzyk. Teraz rozumiem. Strach przed tym, by podzielić los
biednych kukiełek. Dorosłe życie usłane jest pułapkami. Z jednej
strony pragniemy wolności, z drugiej zniewolenia. Chcemy nie myśleć
i być jedynymi, którzy mają rację. To paradoksalne, ale... Kiedy
patrzę na linki, niemal czuję jak zaciskają mi się na
nadgarstkach. Dlatego nie lubię tych show.
Mimo
to, czy unikając tego, co przypomina nam o kratach stajemy się
wolni? Wolność jest murem, który sami sobie stawiamy. Moja wolność
nie może ograniczać czyjejś wolności. W to wierzę, a
przynajmniej próbuję. Gdzieś w głębi serca pojawia się jednak
pytanie - a co, jeśli tak naprawdę to kłamstwo? Jeśli mur stawia
nam ktoś inny, a my tylko myślimy, że nasza klatka jest szeroka?
Czy nasz los napisany jest od podstaw, czy mamy szansę go zmienić?
Z każdą kolejną myślą czuję pętlę na gardle, nadgarstkach i
kostkach. Jestem animowany przez nieznaną melodię, a szamotanie się
straciło sens.
Słyszeliście
o nim? Niewielu o nim mówi. Niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że
to nie Bóg pociąga za sznurki. Posłał swoją zabawkę, maskotkę
odzianą w szare pióra i błękit bram niebiańskich. Złośliwą
istotę, znaną wielu, lecz nieznaną nikomu. Tego, który wprowadza
cały świat w dysonans. Nikt nie wie, kiedy się zjawia, ale
gdziekolwiek jest, tam chaos stąpa u jego boku. Okryty płaszczem
obojętności kroczy, nie zważając na płacz uciśnionych. Pierwszy
raz usłyszałem o nim będąc małym dzieckiem, jednak zrozumiałem.
Nigdy nie będziemy wolni, nie, dopóki Sa'el kroczy wśród istot
śmiertelnych.
Żyjąc
w strachu przed tym, co nieuniknione, każdego dnia starałem się
omijać upiorne show. Gdy nie widzisz krat, łatwiej znieść
upokorzenie. W końcu jednak przeznaczenie silniejsze niż strach
przywiodło mnie tu, w miejsce, gdzie rozpocznie się malowane
chaosem widowisko. Wyczułem go jeszcze nim się pojawił. Aurę,
której nie pomyliłbym z niczym innym, jak pocałunek mrozu
delikatnie złożony na śniadym licu. W myślach po trzykroć
przekląłem imię tego, który się zjawi, a śmierć padnie mu do
stóp. Na ułamek sekundy księżyc przysłonił słońce, pozwalając
Sa'elowi wyjść z cienia. Nie mogąc nic zrobić patrzyłem, jak
spektakl anarchii rusza w trasę.
Uśmiech
skryty pod kapturem. Zimne, obojętne spojrzenie. Odziany w szare
pióra i niebiosa o poranku chłopak szedł przed siebie. Ludzkość
jest taka słaba, że aż prosi się o nieco zabawy... Hmm, co by
tu... Jego spojrzenie padło na stojącego przy barierce mężczyznę.
W zimnych oczach rozbłysła chwilowa fascynacja, by poskutkować
dotknięciem. Delikatny ślad szminki na szyi. Kwiatowy zapach
kobiecych perfum. Zakapturzony osobnik odsunął się nieco, chcąc
podziwiać swoje dzieło. Ahh, z jakąż rozkoszą jego kobieta wbiła
paznokcie w jego skórę, gdy poczuła zapach zdrady... Poczuli tylko
lekki powiew chłodu, gdy chłopak mijał ich. Ich krzyki przyjemnie
pieściły jego uszy, uśmiechał się mrocznie w cieniu kaptura.
Nie
zdążył odejść daleko, gdy znów ujrzał okazję idealną.
Poważna, stateczna kobieta i jej zniewolona latorośl. W szarych
oczach widział pragnienie gołębich skrzydeł owiniętych ciężkim,
kolczastym drutem. Wyzwoli ją. Czemu miałby się ograniczać?
Poświęcając coś z siebie, wsunął do kieszonki zamszowej kurtki
jednego papierosa. Chłodny podmuch poruszył czarnymi włosami, na
chwilę zamykając jej oczy na świat. Gdy matka znów ujrzała
córkę, jej wizja zmieniła się w jednej chwili. Krzyk, który
rozdarł ciszę tego miejsca zdawał się idealnie komponować z
kłótnią kochanków. Wymówki i wytłumaczenia nic ci nie dadzą,
moja droga. Dysonans rozbrzmiał, teraz będziesz wibrować zgodnie z
jego wolą.
Ptaki,
którym babunia rzucała okruszki chleba pobiły się ze sobą, by
ostatecznie rzucić się na starowinkę. Kolejna zakochana para
pokłóciła się o jakąś błahostkę. Psy rzuciły się na siebie,
przewracając swoich właścicieli. Całe pasmo prowadzące wzdłuż
rzeki ogarniał chaos i szaleństwo. Do tej pory ciche miejsce było
głośniejsze niż centrum miasta. Patrzyłem na to obojętnie,
starając się dojrzeć tego, który jest sprawcą wszystkich
zamieszań. Za każdym razem przebłysk szarych piór zasłaniał
jego sylwetkę, jednak w końcu nadszedł właściwy moment.
Stojąc
i obserwując grajka ulicznego patrzył na niego z politowaniem w
oczach. Błękit żarzący się w mroku kaptura powoli zamrażał
atmosferę, aż do momentu gdy nadszedł kolejny obserwator. Upiorny
uśmiech zagościł na bladych wargach, gdy Sa'el wspiął się na
palce i delikatnie jak wiatr wyszeptał czarnowłosemu mężczyźnie
do ucha.
-
Zniszcz to.
Odsunął
się, by napawać się show. Na jego palcach niemal dało się ujrzeć
linki, które poruszały bezwolną kukiełką. Pan losu, władca
marionetek śmiał się, widząc jak marzenie grajka niszczeje razem
z instrumentem roznoszonym w drzazgi na środku chodnika. Furią, na
jaką stać tylko zniewolonych rozszarpywał na strzępy przyszłość
swej ofiary. My wszyscy jesteśmy dla niego tylko ofiarami. Nie
możemy nic zrobić, by powstrzymać go przed rozdarciem świata na
pół.
Wkrótce
chłopak ruszył w dalszą trasę... ale dalej byłem już tylko ja.
Wpatrując się bezpośrednio w smukłą sylwetkę starałem się nie
ulec lękowi. Obojętne spojrzenie zatrzymało się na mnie.
-
Oho? - zaśmiał się zimnym głosem - Ktoś chyba mnie widzi.
Nie
zdążyłem mrugnąć, gdy słońce zastąpił księżyc. Wciągnięty
w krainę cieni mogłem już tylko odgrywać swoją rolę.
-
Ciekawią mnie tacy jak ty. Widzialni, ale niewidzialni, żywi, ale
martwi. Po co żyjesz, skoro nie chcesz być kontrolowany?
-
Próbuję wierzyć.
-
Wiara nie zerwie, a pozłoci łańcuchy, i dobrze o tym wiesz...
Okłamujesz sam siebie, bo przez lata tego chciało społeczeństwo,
tak?
-
Jeśli nie mogę się wyrwać, a śmierć mnie nie uwolni, mogę się
tylko szamotać błagając dysonans, by rozbrzmiał moim dźwiękiem.
Zimny
śmiech przeszył powietrze. Rozbawiony chłopak niemal słaniał się
na nogach, a jego głos odbijał się w próżni.
-
Ahh, takież proste a tak trudne! Gdybyście byli stworzeni do
stagnacji w pustej egzystencji, anioły nie musiałyby się wam
pokłonić! Twoje słowa brzmią dostojnie, jednak słowo człowieka
pozostanie tylko słowem.
Zapadła
chwila milczenia, w czasie której rozbawione, lodowato błękitne
tęczówki żarzyły się pod kapturem niczym dwie samotne, zbłąkane
gwiazdy. Jego wzrok, przepełniony śmiechem i ciekawością wkurzał
mnie. Jestem w mniejszości. Nie chcę się poddać, ale nie mam
broni, by walczyć. Nie boję się upokorzenia. Nie rozumiem tylko,
dlaczego muszę sam stawiać czoła tej melodii, która zwykła
dyktować mi każdy dzień. Nagle błękit złagodniał.
-
Jesteś taki mały. Zniszczenie twojego życia już w momencie
narodzin nie kosztowałoby mnie więcej energii, niż podrapanie się
po nosie. Mimo to stoisz i patrzysz na mnie tymi szarymi, martwymi
ślepiami i nie próbujesz paść na kolana i błagać o litość.
Naprawdę lubię takich jak ty...
Z
lekkim podmuchem zjawił się tuż przy mnie. Nawet z tak bliska nie
widziałem jego twarzy, zakrytej szarym kapturem. Niemal stykaliśmy
się nosami, czułem, jak zimny jest jego oddech.
-
Wiesz, co chcę zrobić, prawda? - zapytał szeptem sprawiając, że
jego mroźny dech owionął moją twarz.
-
Jesteś Wielkim Lalkarzem. Mam ci zabronić?
-
Tak. Masz mi zabronić, bym mógł cię zniszczyć jak robactwo za
głupotę.
-
Przykro mi zatem, będziesz mnie musiał zabić za bezczelność.
Uśmiech
w głębi zimowych oczu udowodnił mi, że nic z tego. Chciałbym się
szamotać… Ale jak, gdy pustka jest taka ciepła? Muśnięciem
marmurowych warg zmroził całe moje jestestwo, zostawiając tylko
lodową noc.
Otwierając
oczy poczułem moc. Nieokiełznaną, dziką... nie moją. Już nie
byłem sobą. Leżące u moich nóg zimowe lilie układały się w
bukiet przy ciele młodego, błękitookiego chłopaka. Kaptur zsunął
się z jego głowy, zostawiając niezły widok na alabastrową cerę
i spokój wypisany na twarzy. Pochyliłem się i zamknąłem
gwieździste ślepia. W tafli lodu u stóp ujrzałem swe odbicie.
Szare, zimne oczy spoglądające z zaciekawieniem na postać ukrytą
pod kapturem.
Tak,
Sa'elu. Od dziś będziemy jednym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz