sobota, 23 stycznia 2016

Alibaba i Kouha

Alibaba siedział w kącie pokoju. Skulony w zgrabny kłębek czekał na swojego zbawcę. To, jak się tam znalazł, ma swoją historię, którą za chwilę przytoczę. Otóż tego samego dnia, z rana, zadzwonił telefon blondyna.
- Dzieciaku - powitał go głos jego pana i władcy.
- Hej, kochanie... - wymamrotał zaspany Alibaba, wybudzony z głębokiego snu przez nadzwyczaj głośny dzwonek.
- Ubieraj się, za 10 minut przywiozę ci Kouhę.
- Dobrze...
Że... że co? Że Kouhę? ŻE GDZIE?
- A-ale Kouen, Kouha jest już duży... - próbował się wymigać od tego Alibaba.
- Wiem, że nie jest dzieckiem. Ale zostawienie go samego w domu grozi stratą w personelu, a zawsze marudził, że chce cię poznać.
S-stratą? Alibaba przeraził się nie na żarty. Ale jak tu się kłócić? Zawsze starał się uniknąć bezpośredniego spotkania z najmłodszym w męskiej linii rodu Renów, bo... bo on jest straszny. Tak się dziwnie uśmiecha na zdjęciu rodzinnym!
- Ale Alladyn... - to była ostatnia nadzieja Saluji.
- Niech Judal z nim gdzieś wyjdzie.
I rozłączył się. Słowo się rzekło. Kouha jedzie do jego mieszkania, on ma się pozbyć swojego brata i najlepszego kumpla, a Kouen pojedzie na jakieś cholernie ważne spotkanie. Jeszcze niech zacznie lać na dworze, to już w ogóle... O, właśnie zaczęło. Super. Burza na zawołanie. Powinien jechać do Afryki zalesiać Saharę. Chcąc nie chcąc wybrał z listy kontaktowej numer do Judala.
- Kouen chce ci organizować życie, więc mam gdzieś zabrać Alladyna? - znudzony głos czarnowłosego rozbrzmiał w słuchawce.
- Przywozi mi Kouhę - jęknął Saluja - Oddam ci kasę...
- Z prowizją i odsetkami, pamiętaj.
Judal też się rozłączył. Coraz bardziej zrezygnowany Alibaba zwlókł kończyny z łóżka, by się ogarnąć, ubrać i jako tako wyglądać na spotkaniu z jednym ze swoich przyszłych braci. Szumem wody z prysznica przywołał Alladyna.
- Ali-nii, dzisiaj też wychodzę z Judalem? - zapytał, z wprawą grając niewiniątko. Alibaba już dawno przestał się na to nabierać, Alladyn wychodził z Judalem nawet wtedy, gdy mu tego zabraniał.
- Nie wiem, komu bardziej współczuć, jemu czy tobie - odpowiedział Saluja, wycierając włosy.
- A ja nie wiem, czy powinienem współczuć tobie czy temu chłopakowi, który tu jedzie.
Kiedy te dzieci się robią takie złośliwe? Judal źle na niego wpływa... Wkrótce rozbrzmiał dzwonek do drzwi, a po odgłosach i krótkim ,,Wychodzę!'' zrozumiał, że Judal już zabrał swojego podopiecznego i pewnie znów da się naciągnąć na jakieś koszmarnie drogie desery. A Alibaba (pieniędzmi Kouena) musi za to płacić!
Wyrobił się idealnie na czas. Ledwo skończył ubierać nie dziurawe skarpetki usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Kouen nigdy nie dzwoni, on płaci za to mieszkanie.
- Obskurnie i brudno, ciekawe, jaki jest Alibaba-chan... - usłyszał nieznajomy głos. To zapewne Kouha... Saluja wyszedł im naprzeciw.
- Cześć, kochanie - podszedł do Kouena i pocałował go w policzek. Ważna część ich spotkań, jeśli o tym zapominał, Kouenowi włączał się tryb wkurzonego focha.
- Jesteś bardziej kobiecy niż sądziłem - powiedział zamiast powitania długowłosy.
Jego wygląd był znany Alibabie, ale na żywo wyglądał nieco mniej... psychicznie? Ubrany w beżowy płaszczyk i ciemnomalinowe spodnie wyglądał kompletnie jak dziewczyna, jednak Alibaba nie miał odwagi powiedzieć tego na głos. Szybko wbiegł on do pokoju i zaczął się przyglądać różnym przedmiotom.
- Co ja mam z nim robić?! - zapytał dramatycznym szeptem Kouena.
- Pilnuj - odpowiedział najstarszy z Renów, po czym obrócił się na pięcie i tyle go widzieli.
To będzie długi dzień...

Pierwszą godzinę Kouha spędził na oglądaniu wszystkiego, co było w domu. Pytał się o zastosowania niektórych przedmiotów, jak na przykład flet Alladyna, śnieżną kulę Cassima i latał w tę i wewtę śpiewając. Kiedy zdjął płaszcz okazało się, że do spodni miał dobraną kremową bluzeczkę na ramiączkach, w której już w ogóle wyglądał jak wyjątkowo płaska dziewczyna... Ale w końcu mu się znudziło, i zainteresował się Alibabą.
- Alibaba-chan! - wykrzyknął w pewnym momencie, po czym wskoczył mu na kolana - Co ty w sobie masz, hmm?
Kompletnie ogłupiały Saluja patrzył tępo na Kouhę.
- Krew, organy...? - odpowiedział niepewnie, nie wiedząc o co chłopakowi chodzi.
- Hahaha! - uradowany Kouha pociągnął go za policzek, po czym usiadł na nim okrakiem - I tyle? To maaa-ło!
Alibaba nie wiedział, gdzie ma podziać ręce. Z jednej strony chciał zepchnąć chłopaka, z drugiej zaś nie mógł mu zrobić krzywdy, bo Kouen by zrobił krzywdę jemu... Nie wiedzieć kiedy wylądował na pleckach, a Kouha przyciskał go do łóżka na którym siedzieli.
- Nie wiem, co En-nii w tobie widzi - stwierdził poważnym tonem - Mój En-nii zasługuje na tylko najlepsze.
Alibaba znów nie wiedział, co ma powiedzieć. Za bardzo zszokowany był całą sytuacją, tym bardziej, iż Kouha zaczął zdejmować mu bluzkę.
- C-czemu mnie rozbierasz? - zapytał piskliwym głosem.
- Bo muszę ocenić, czy jesteś najlepszy~ - zanucił długowłosy.
Saluja zamknął oczy i poddał się zabiegom chłopaka. Czuł się niemal zgwałcony, gdy smukłe dłonie, niemal jak u kobiety przesuwały się po jego nagim torsie, ale musi to znieść. Dla Kouena.
- Mięśni to ty nie masz~ - znów zanucił Kouha - Przydałaby ci się siłownia~
W prawdziwe przerażenie wprowadził Alibabę wyciągając znikąd scyzoryk.
- P-P-P-P-P-po co ci to-o? - wyjąkał blondyn.
- Muszę zobaczyć, czy chociaż w środku dobrze wyglądasz~ - brzmiała odpowiedź.
- S-s-s-s-toop!
Kouha przechylił głowę jak zaciekawiony szczeniak. Ostrze w jego dłoni groźnie lśniło, gdy Alibaba powoli podnosił się z powrotem do siadu.
- Nie wolno ciąć ludzi! - wykrzyknął, ciężko oddychając.
- Dlaczego?
Ale jak to... Jak to dlaczego?
- No bo... - nie wiedział, jak odpowiedzieć na to pytanie.
- Oo, brzoskwiii-nie! - radosny okrzyk Kouhy zbił Saluję z tropu, ale na szczęście chłopak zszedł z niego. Korzystając z okazji chwycił telefon i wybrał słuszny numer.
- Ratunku. Błagam - wyszeptał, gdy tylko druga strona odebrała.
- Za pół godziny kończę spotkanie - głos Kouena nieco ukoił jego nerwy, ale patrzył jak zapas brzoskwiń maleje w oczach - Wytrzymasz?
Ledwo słyszalna troska wzruszyła Alibabę.
- Tak, wytrzymam... O ile nie zginę...

I tak oto wylądował w kącie. Koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz